Klasyk Na Weekend

Klasyk Na Weekend

recenzja
dodano: 2015-06-19 16:00 przez: Marcin Natali (komentarze: 4)

Ohhhhh shit! – tym jakże wymownym, uniwersalnym zwrotem, mającym w ustach czterech sympatycznych wariatów z Miasta Aniołów trylion zastosowań, rozpoczynał się pierwszy debiutancki album The Pharcyde "Bizarre Ride II the Pharcyde". Dosyć odważnie i nietypowo, ale w tej płycie nie ma nic typowego – i to jest w niej najpiękniejsze. To zwariowana przejażdżka po ścieżkach wytyczonych przez tryskających niepowtarzalnym humorem i młodzieńczą energią MC’s i jedna z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły się hip-hopowi początku lat 90. Imani and ya mama, sitting on a tree – k-i-s-s-i-n-g!

W tym roku wydana w listopadzie ’92 nakładem raczkującej dopiero wytwórni Delicious Vinyl płyta skończy 23 lata, a ta piękna MJ’owska rocznica jedynie potwierdza przełomowość i unikalność tego wydawnictwa. Nigdy wcześniej bowiem, i nigdy później, nie dostaliśmy albumu takiego jak "Bizarre Ride II", a 57 minut tej szalonej jazdy bez trzymanki zagwarantowało grupie w składzie Slimkid3, Fatlip, Bootie Brown i Imani status ikon sceny Zachodniego Wybrzeża i wierną rzeszę fanów.

Tagi:
dodano: 2015-06-05 17:00 przez: Tomasz Przytuła (komentarze: 4)

Wyobraźcie sobie przez chwilę, że macie 19 lat, pochłonęliście boskie cząstki muzyki najznamienitszych przedstawicieli gatunku, a na ich podstawie stworzyliście prawdopodobnie najwybitniejszy album jaki udało się nagrać w ciągu całej złotej dekady rapu. Brzmi nieźle, prawda? Dziś trudno uwierzyć, że tak wysublimowany, zawierający iskrę poezji krążek wyszedł spod rąk rapera wywodzącego się z gorącej Kalifornii – Kalifornii, co należy nadmienić, wciąż pałającej płomienną namiętnością do gangsta rapu i g-funku, podgatunków sprowadzających liryczny aspekt tekstów na boczne tory.  Odważny krok niedoświadczonego MC w postaci „Soul On Ice” był więc swego rodzaju ewenementem na Zachodnim Wybrzeżu, co pośrednio zaważyło o chłodnym przyjęciu krążka. Celem przyświecającym Ras Kassowi przy tworzeniu tej płyty był jednak nie tyle sukces komercyjny, ile raczej szczególna misja wyrażona słowami: "I've come back twice like Christ to resurrect the West”.

Tagi:
recenzja
dodano: 2015-05-01 16:00 przez: Marcin Natali (komentarze: 2)

Mamy 29 marca roku 1988, na półki sklepowe w USA trafia drugi album pochodzącego z Filadelfii duetu w składzie Jeff Townes & Will Smith, szerzej znanych jako DJ Jazzy Jeff & The Fresh Prince. Niesieni falą sukcesu swojego debiutanckiego singla z 1986 roku, zobrazowanego komicznym wideoklipem "Girls Ain't Nothing But Trouble", ponad 300 tysiącami sprzedanych egzemplarzy płyty "Rock The House" z 1987 r. oraz doświadczeniami prosto ze wspólnej trasy koncertowej z Run-DMC i Public Enemy, dwaj młodzi artyści zdają się mieć świat u swoich stóp, i bawią się przy tym w najlepsze.

Formuła hip-hopu, jaką obaj panowie zaprezentowali już na "Rock The House", oparta na zabawnych storytellingach, oszczędnych, ale energicznych podkładach i gęstych, kreatywnych skreczach, podkreślających docenianą jeszcze w latach 80. wagę DJ'a (wystarczy wspomnieć wczesne nagrania LL Cool J'a i jego kompana DJ'a Cut Creatora), okazała się strzałem w dziesiątkę. Kolosalny sukces "He's The DJ, I'm The Rapper" jedynie to potwierdził i błyskawicznie przyćmił debiutanckie LP, stając się dla Jeffa i Willa trampoliną do ogólnoświatowej sławy, prestiżowych nagród i sprawiając, że dwójka chłopaków z West Philly na trwałe zapisała się w historii amerykańskiej popkultury.

recenzja
dodano: 2015-03-22 16:00 przez: Maciej Wojszkun (komentarze: 3)

""Please Hammer Don't Hurt 'Em". "All Eyez on Me" 2Paka, jak również jego Greatest Hits. "Life After Death", "Marshall Mathers LP", "The Eminem Show", "Speakerboxxx/The Love Below"... Oto króciutka lista rapowych albumów, którym udało się osiągnąć prestiżowy status diamentowej płyty. Z dumą ogłaszam, że do tej listy możemy od tego tygodnia dopisać nową pozycję. Legendarne "Licensed to Ill" szalonego niestety-już-tylko-duetu Beastie Boys (R.I.P. MCA), klasyczny melanż imprezowego rapu z punkrockową zadziornością - po 29 latach od premiery sprzedało ponad 10 milionów kopii... Co Wy na to, abyśmy z tej okazji zagrali to jeszcze raz? It's time to get ill! 

Tagi:
recenzja
dodano: 2015-03-15 17:00 przez: Maciej Wojszkun (komentarze: 4)

"Gotowy na śmierć". Co można o tym albumie napisać, czego jeszcze nie napisano? Jeden z najlepszych debiutów w historii rapu, opus magnum nieodżałowanej pamięci Christophera Wallace'a a.k.a. Franka White'a a.k.a Notoriousa B.I.G.... Drogi sercu każdego fana hip-hopu, niezliczoną ilośc razy zsamplowany i "z-follow-upowany", "Ready to Die" to swoisty platynowy wzorzec z Sevres dla twardego, ulicznego hip-hopu. Kończąc Tydzień z Notoriousem B.I.G. - zagrajmy to jeszcze raz, wrzućmy "Ready o Die" na głośniki - i zanurzmy się w ten mroczny świat brooklyńskich ulic.

recenzja
dodano: 2015-03-13 19:00 przez: Tomasz Przytuła (komentarze: 10)

Na początku 1997 roku całe środowisko hip-hopowe wciąż opłakiwało tragicznie zmarłego mentalnego przywódcę Zachodniego Wybrzeża, Tupaca Shakura. Brutalne zabójstwo supergwiazdora było jednoznaczną oznaką tego, że konflikt Wschodu z Zachodem wymknął się spod kontroli. Czołowe nazwiska rapowego światka ze słusznej przyczyny zaczęły bać się o własne życie, spirala śmierci rozkręcała się bowiem coraz intensywniej. Podczas tego burzliwego okresu wzrok wszystkich fanów hip-hopu skierowany był w kierunku Nowego Jorku i jego wielkiej chluby, The Notoriousa B.I.G. Emocje związane z wyczekiwaniem na drugi album Biggiego sięgały zenitu, a atmosferę dodatkowo podgrzewał cień podejrzenia jaki padł na Wallace’a w związku z niejasnymi okolicznościami śmierci 2Paca. Niewielu sądziło jednak, że tytuł płyty „Life After Death” okaże się dla samego autora proroczy, a świat rapu w tak krótkim czasie straci kolejną wielką indywidualność.

recenzja
dodano: 2015-02-27 20:00 przez: Krystian Krupiński (komentarze: 13)

Pamiętam, że kiedy na rynku ukazywała się ta płyta, dosłownie nie mogłem jej przetrawić. Czytałem te wszystkie recenzenckie spusty i fanfary, nie mogąc pojąć, co wszyscy w niej takiego widzą. Była to kwestia dla mnie co najmniej dyskusyjna. Bez wątpienia byłem wtedy adresatem kawałka „Ku Krytyce”, który się ukazał dwa lata później na płycie „7”, czyli tym, który z pełnym przekonaniem twierdził, że teksty Ostrowskiego są o niczym (a przynajmniej te na tym konkretnym albumie). Potrzeba było dziesięciu (!) lat, żebym ponownie spróbował przekonać się do „Jazzurekcji”. I się udało.

Tagi:
recenzja
dodano: 2015-02-08 20:00 przez: Paweł Miedzielec (komentarze: 0)

Jedna z niepisanych reguł w hip-hopie brzmi: przekuj indywidualne laury na sukces grupowy. Patrząc z historycznego punktu widzenia, do tej teorii zastosowali się wszyscy uznani soliści rap gry - 2Pac, Biggie, Eminem czy 50 Cent, którzy pozwolili także spijać własną śmietankę fejmu reszcie swojej ekipy, lansując kariery takich ekip jak Thug Life, Outlawz, Junior M.A.F.I.A., D-12 czy G-Unit.

Chociaż C-Bo nigdy nie doświadczył podobnych sukcesów na mainstreamowym poziomie, widać że uznał przyjętą formułę bardziej utytułowanych kolegów po fachu za właściwą i zdecydował się z niej skorzystać, powołując do życia w drugiej połowie lat 90-tych formację Mob Figaz. Reprezentant Sacramento był już wtedy uznanym raperem z dorobkiem kilku regionalnych klasyków na koncie - nastał więc odpowiedni moment aby przekazać nieco pałeczkę młodemu pokoleniu i podzielić się własnym sukcesem z młodymi kotami, wśród których był m.in. zmarły w tym tygodniu The Jacka. Tak oto zaczyna się historia jednej z ciekawszych grup północnej Kalifornii uformowanych w złotej erze west coastu.

Tagi:
recenzja
dodano: 2015-01-23 19:00 przez: Michał Zdrojewski (komentarze: 1)

Okres przed wydaniem “Hustlers P.O.M.E.” był swoistym apogeum popularności The Diplomats jak i samego Jima Jonesa. 2004 rok stał pod znakiem “Purple Haze” Cam’rona i drugiej części “Diplomatic Immunity”, 2005 rok przejęty został przez bardzo dobrze przyjęty, naszpikowany gwiazdami, drugi album Juelza Santany “What’s The Game Been Missing” (tutaj nasz tekst w ramach Klasyku Na Weekend), natomiast 2006 był rokiem Jonesa.

“We Fly High” było największym hitem tamtego lata, na nowojorskich ulicach nie znalazłoby się osoby nie wiedzącej o co chodzi z wykrzykiwaniem “Baaallin”. Trzeci studyjny album Capo dla całej ekipy miał być kolejną cegiełką podtrzymującą popularność marki The Diplomats. Zwłaszcza, że, gdy coś jest na szczycie to może szybko z niego spaść, a klapa komercyjna w postaci “Killa Season” Cam’a oraz wielki beef Dipsetów z Jay-em Z, sprawiły, że nadzieje pokładane w Jonesie były naprawdę duże. Dla samego Jimmy’ego miał to być album przełomowy, który wyniesie go ponad poziom ulicznika i jednego z członków składu oraz da mu pozycję pełnoprawnego solowego rapera potrafiącego w pojedynkę odnosić duże sukcesy.

Tagi:
recenzja
dodano: 2015-01-11 15:00 przez: Mateusz Natali (komentarze: 5)

Kiedy patrzy się na klasyczne polskie albumy z początku ubiegłej dekady to część wyraźnie nadgryzł ząb czasu, część natomiast wciąż brzmi świeżo i nadal stanowi pewien punkt odniesienia dla nowych produkcji, a słucha się ich tak samo dobrze jak w momencie premiery.

Do tej drugiej grupy zalicza się z pewnością świetnie wyprodukowany, ostry, bezkompromisowy i ekshibicjonistyczny materiał warszawskiego duetu Małolat/Ajron, który z okazji 10 rocznicy premiery trafił właśnie do reedycji nakładem Prosto Label. Dla wielu jest pozycją kultową i inspiracją, ale mam wrażenie, że równie wielu o nim zapomniało lub nie wystarczająco docenia. I bardzo niedobrze...

recenzja
dodano: 2014-11-22 17:00 przez: Maciej Wojszkun (komentarze: 2)

And then, and then we got - we got the Ol' Dirty Bastard, cuz they ain't no father to his style! That's why he the Ol' Dirty Bastard. 

Lepiej tego nie można ująć. Russell Jones, A Son Unique, Dirt McGirt, legendarny wojownik 36 komnat klasztoru Shaolin - jego styl jest zaiste unikalny. "Co ja włączyłem, do jasnej cholery...?" Pomyślałem, gdy po raz pierwszy usłyszałem "Return to the 36 Chambers".  Czy ODB naprawdę absolutnie, brutalnie kaleczy już w pierwszym tracku klasyczne "The First Time I Ever Saw Your Face" Roberty Flack, łkając za zaszlachtowaną (przez samego ODB, dodajmy...) dziewczyną? Co on, u licha, wyprawia w intrze do "Goin' Down"? Dlaczego w 'Drunk Game" przeżywa orgazm stulecia? Rap? Śpiew? Szaleńczy bełkot kogoś na absolutnym haju? Bekanie? Zwierzęce jęki i stęki? Wszystko to... i jeszcze więcej. To, co wyprawia ODB na majku, to po prostu czyste szaleństwo.

dodano: 2014-11-09 21:30 przez: Paweł Miedzielec (komentarze: 0)

Kończąc nasz tydzień z legendarną ikoną Bay Area pora na zaprezentowanie klasycznego albumu z przebogatego dorobku rapera z Vallejo. Samo przekopanie się przez lawinę projektów w których brał udział to zadanie niezwykle trudne a i wybranie najodpowiedniejszego krążka również nie należy do rzeczy prostych. Dlaczego? Ponieważ Mac Dre był jednym z nielicznych artystów w hip-hopie, nagrywającym świetnie brzmiące krążki również po 2000 roku.

recenzja
dodano: 2014-10-18 19:30 przez: Wojciech Graczyk (komentarze: 0)

Z okazji nadchodzącego pobytu Tricky'ego w Polsce ten „Klasyk na Weekend” chciałem poświęcić właśnie jemu, a konkretniej jego debiutowi. Wiem, idę na łatwiznę. Nie ma jednak w jego katalogu, równie mocnej produkcji co „Maxinquaye”...

Tagi:
recenzja
dodano: 2014-08-30 18:00 przez: Piotr Zdziarstek (komentarze: 6)

Na sklepowych półkach leżą jeszcze ciepłe egzemplarze najnowszej płyty Pokahontaz. Ja osobiście jeszcze nie miałem okazji się z nią zapoznać, ale to dobra okazja by sobie przypomnieć, najlepszy moim zdaniem, album grupy. Mowa o debiutanckiej "Recepturze", która nie tylko się nie zestarzała, ale wręcz nabrała wartości i w roku 2014 jest świeższa niż wiele obecnych premier hip-hopowych.

recenzja
dodano: 2014-05-23 17:00 przez: Mateusz Marcola (komentarze: 4)

Mówisz G-funk, myślisz - Kalifornia. Myślisz Kalifornia, mówisz - G-funk. To proste jak życiorys Zenka.

Ale jeśli stojący na niezłym poziomie G-funk można tworzyć w Europie, Australii, Ameryce Południowej, Azji nawet (a można), to oczywistym jest, że można to również robić w oddalonym od Kalifornii o kilkaset kilometrów Phoenix. Potwierdzeniem tych słów niech będzie "Vision Of A Dream" - jedyny album w muzycznym dorobku niejakiego Vontela. 

Strony