Dokładnie 15 lat temu ukazały się "Kwiaty Zła". Album to przełomowy, na co najmniej trzech płaszczyznach: wydawniczej, wpływu na karierę zainspirowanego wówczas twórczością Charlesa Baudelaire'a autora, a także na cały gatunek w kraju.
Klasyk Na Weekend
Klasyk Na Weekend
Coraz bardziej przekonuję się, że historia i dyskografia Beastie Boys (ujęte w wydanej w tę środę przez Wydawnictwo SQN "Księdze Beastie Boys") to jedne z bardziej fascynujących historii w hip-hopie. Ich dziedzictwo i niebagatelny wpływ na przeróżne aspekty twórczości kolejnych pokoleń - wpływ, który delikatnie starałem się zarysować w poprzednim artykule - to materiał na co najmniej kilka książek i filmów... A jednym z najbardziej znaczących elementów dziedzictwa Beastie Boys jest obiekt dzisiejszego Klasyka na Weekend. Niezrozumiany w dniu premiery, teraz celebrowany wszem i wobec - dlaczego "Paul's Boutique" uważany jest za klasyk przez duże K?
Wczoraj minęło 20 lat od premiery jednej z tych płyt, które wywołały na scenie prawdziwe trzęsienie. W 2001 roku dominowały relacje z miejskiego życia, surowość, brud i poważne refleksje. A wtedy pewien gość ze Szczecina ogłosił, że dzień wcześniej zadzwonił do niego Bóg i kazał mu przekazać ludziom, że najwyższy czas oprzytomnieć.
W 1999 roku powychodziło trochę dobrych westcoastowych płyt. Pierwsze, które przychodzą na myśl to "Streetz Iz Tha Mutha" Kurupta, "I Want It All" Warrena G i "Section 8" MC Eighta. Jednak żadna z nich nie zaznaczyła się tak, jak "2001" Dr. Dre. W tym roku mijają 22 lata od premiery tego klasyka. Dlatego też postanowiłem krótko o nim napisać. Nie będzie to recenzja, bardziej próba pokazania wpływu na scenę, ale nie tylko. Ten album bezapelacyjnie odcisnął swoje piętno na brzmieniu hip-hopu w tamtym czasie. Więcej nawet, zmienił rapowy mainstream nie do poznania. Dre'owi udało się to po raz drugi w karierze.
2004 rok był dla amerykańskiego undergroundowego hip-hopu znaczący. Solówki wypuścili chociażby Gift Of Gab, Murs i Masta Ace. Jednak to płyta duetu MF DOOM/Madlib, nagrana jako Madvillain, stała się kultowym, jednym z najważniejszych podziemnych krążków hip-hopowych tamtego okresu. W niedzielę obchodziliśmy pierwszą rocznicę śmierci DOOM'a, dlatego też przypominamy właśnie legendarne "Madvillainy".
Nie ma co ukrywać, że lata 1994-1996 to czasy absolutnej dominacji zachodniego wybrzeża na mapie hip-hopu – zarówno pod kątem sprzedażowym, jak i samej popularności. W samym środku tego gorącego wydawniczo okresu, do głosu dochodzi również w końcu Jayo Felony, wypuszczając wiosną 1995 roku nakładem JMJ Records swój debiutancki krążek "Take A Ride". Płyta szybko zostaje doceniona przez fanów i krytyków, stając się klasykiem G-Funk ery. Paradoksalnie jednak, z biegiem lat został zarazem jednym z najbardziej niedocenionych oraz pomijanych arcydzieł, jakie ukazały się w epoce zdominowanej przez wykręcone piszczały i ciężko uderzające basy. Dlaczego zatem album, będący osobistym faworytem pewnie w niejednej kolekcji fana kalifornijskiego gangsta rapu, nie odniósł sukcesu komercyjnego na poziomie równym debiutu Tha Dogg Pound, czy pierwszego solo Warrena G?
Są w polskim rapie albumy, które stanowią idealny zapis okresu w jakim wychodziły, swoistą klamrę czy punkt odniesienia, dzięki któremu sięgając po daną płytę możemy objąć okiem i uchem dany moment w muzyce. Ubiegłą dekadę zamykał "Materiał Producencki" Quiza, który pełni dziś podobną rolę - zebrał on do kupy to, co najlepsze w ówczesnym podziemiu, zarazem prezentując nam postacie legendarne, te które dopiero miały w pełni rozwinąć skrzydła, jak i osoby, które właśnie tam rzuciły swoje najlepsze zwrotki.
"Nasze najważniejsze LP i nasz pierwszy Złoty album" - wspomina DJ Premier, uruchamiając z tej okazji specjalny limitowany merch. Nie może to dziwić. "Moment of Truth" to po dziś dzień jeden z najwspanialszych albumów, jakie hip-hop wypuścił kiedykolwiek na światło dzienne.
Oczekiwania były ogromne - w końcu po serii regularnie wypuszczanych krążków (1989, 1991, 1992, 1994) duet zrobił sobie 4-letnią przerwę, w trakcie której hip-hop zmienił się o 180 stopni. Lata 1994-1998 to te, które wspominamy dziś jako najbardziej dynamiczne, pełne zmian brzmieniowych oraz przynoszące niezliczone klasyki. Ten powrót miał więc wysoko postawioną poprzeczkę. Co zrobili Guru i DJ Premier?
To już jutro! W Warszawskiej Progresji ekipa Arrested Development rozjaśni posępny jesienny wieczór porcją gorących brzmień i pozytywnych, kojących duszę wibracji. Dowodzona przez Speecha drużyna nie jest jednak często wspominana w rozmowach na temat legend, na hip-hopowej górze Rushmore nie widnieje obok takich tuzów jak A Tribe Called Quest, De La Soul czy Public Enemy.... Ośmielę się nawet stwierdzić, że została odrobinę zapomniana. Czas więc najwyższy przypomnieć, dlaczego Arrested Development w pełni zasługuje na miano klasyków gatunku (a może nawet ósmego cudu świata... Patrz kawałek "Man's Final Frontier"). Oto multiplatynowy debiut AD, "3 Years, 5 Months and 2 Days in the Life of...", obchodzący w tym roku swoje ćwierćwiecze.
Już za chwileczkę, już za momencik... Już jutro na imprezie urodzinowej klubu Miłość w Warszawie wystąpi nie kto inny, tylko Pete Rock, a.k.a. Soul Brother #1, a.k.a. Chocolate Boy Wonder - uważany za jednego z najważniejszych i najlepszych producentów w historii hip-hopu. Z tej okazji proponuję wrócić do podstaw i wrzucić na głośniki wysmażone przez maestro Piotra Skałę klasyki gatunku - czy to kultowe "Mecca and the Soul Brother" (zawierające hip-hopowy evergreen, "T.R.O.Y. (They Reminisce Over You)") czy "The Main Ingredient" w duecie z CL Smoothem... Czy też debiutancki album-sampler "Soul Survivor". Album, o którym nie potrafię mówić/pisać inaczej, jak potokiem superlatyw - to materiał po prostu bezbłędny.
Już dawno przymierzałem się do napisania kilku słów na temat tego genialnego albumu. Choć jest to cykl "Klasyk na weekend", to jednak każdy słuchacz powinien już znać ten album z 2006 roku. Niestety, każdy kto słyszał co nieco o grubasie z Filadelfii zna jego nowsze albumy. Oczywiście - można było zatrzymać się i opisać inny klasyk grupy, czyli ich pierwszy studyjny album, albo "Legacy of Blood". Jednak to ten album z okładką widoczną z lewej strony przyniósł największą sławę i rozpoznawalność. A dlaczego akurat ten album? Jest to pierwszy album, JMT, który pojawił się na liście Billboard 200 debiutując na 140 miejscu. I to własnie po tym debiucie wszystkie kolejne cedeki znalazły się w tym zestawieniu. Samemu Pazowi jeszcze nie udało się wbić do pierwszej setki - miejmy nadzieję, że nadchodzące solo to zmieni.
Co jeszcze sprawia, że "SiH, KiH" wylądowało u nas w "klasyce"? Ano to, że singiel "Heavy Metal Kings" był najczęściej puszczanym singlem w niezależnych radiowych stacjach, jak i to, że w kilku wywiadach Vinnie wspominał o ewentualnej przyszłej współpracy z Billem, co zaowocowało później w wielu kooperacjach - aż w końcu wspólnym albumem.
To już 20 lat, odkąd nasz ulubiony, potężny Brooklynita z jamajskimi korzeniami, Trevor Smith jr, Lider Nowej Szkoły, z hukiem rozpoczął solową karierę, wstrząsając sceną niespożytymi pokładami energii i absolutnie wariacką nawijką. Wczoraj na krakowskiej TAURON Arenie Busta pokazał, że nawet po dwóch dekadach wciąż potrafi rozgrzać parkiety do czerwoności! Z okazji jego pobytu w Polsce - i z okazji jubileuszu 25-lecia działalności artystycznej (więcej o tym w relacji z krakowskiego eventu BURN Battle School Remixed... Stay tuned) - przyjrzyjmy się naszemu jubilatowi, debiutanckiemu albumowi Busty - pierwszemu zwiastunowi Apokalipsy... Oto "The Coming".
W roku 2016 okrągłą rocznicę premiery obchodziła - i obchodzić będzie - ogromna ilość albumów, obecnie uważanych za klasyki gatunku... Od "All Eyez on Me", poprzez "Reasonable Doubt", "Licensed to Ill", aż po "Donuts","Stakes is High" czy "Entroducing". Najwyższa więc pora, by przywrócić do życia popkillerowy cykl Klasyk na Weekend, który z powodu licznych wyjazdów i braku czasu został tymczasowo zawieszony. W każdy weekend postaramy się więc opisywać albumy, które zasługują na miano Klasyka - zarówno uznane kamienie milowe gatunku, jak i materiały nieco zapomniane - acz nie mniej zasłużone. Stay tuned!
1995. Gala Source Awards. Nagrodę "Najlepszy Newcomer" otrzymał duet OutKast, rodem z Atlanty, autorzy pokrytej już platyną płyty "Southernplayalisticadillacmuzik". Wielu jednak słuchaczy nie zgodziło się z werdyktem jury. Jak to, dlaczego laureatami zostali jacyś ziomkowie z zapyziałego Południa? Krowy im pasać, nie rapsy nagrywać! East Coast, West Coast - tam się tworzy rap (niebagatelne znaczenie miał fakt, że gala Source Awards odbyła się w najbardziej gorączkowym okresie konfliktu między dwoma wybrzeżami... to na tej samej imprezie Suge Knight "zdissował" Puff Daddy'ego słynnym zaproszeniem "artystów" do Death Row). Co Południe ma do zaoferowania? Miami bass? Andre 3000 i Big Boi, odbierając nagrodę na gali, zostali przywitani gwizdami i buczeniem z widowni. Wyraźnie poddenerwowany Andre podszedł do mikrofonu i wypowiedział te znaczące słowa:
"The South got something to say".
Lewis Parker. Rzekłbym, że to nazwisko nie mówi za wiele przeciętnemu zjadaczowi rymów - wielka szkoda. Kim jest Mr. Parker? Weteranem sceny brytyjskiej, nagrywającym sztosy od wczesnych lat 90., mistrzem klasycznego, samplowanego brzmienia uwarzonego tradycyjną "recepturą" na kultowych maszynach SP... Nie bez kozery Lewis nosi zaszczytny przydomek "The Deadliest Man With an SP". Bądź - "The Man with the Golden Sound". Artystą, którego twórczością inspirowali się nasi rodzimi weterani, m.in. Eldo i Noon (ba, nawet respektowany MC Jimson w kawałku "Paryski perkusista" nawiązuje do "Masquerades": "RDi niczym Lewis Parker na 101 fortepianach"...)
Jest też Lewis autorem jednego z najlepszych debiutanckich albumów, jaki osobiście miałem okazję usłyszeć. Oto przed wami - "Masquerades and Silhouettes". "The Ancients Series One". Rocznik 1998, straight outta London.
Cóż, kolejnym Klasykiem na Weekend nie mógł być żaden inny album. Po zakręconej, przepełnionej megapozytywnymi groove'ami Dziwacznej Przejażdżce czas najwyższy przypomnieć sobie drugi, znacząco różny - acz nie mniej klasyczny krążek Pharcyde'ów. "Labcabincalifornia", album, który - przy okazji - w listopadzie tego roku obchodzić będzie okrągłą, dwudziestą rocznicę.