Kolejny klip posiadacza jednej z najbardziej zwracających uwagę rapowych ksywek to korzenna westcoastowa jazda. Pulsujący bas, soczyste piszczały i hustlersko-melanżowa jazda bez trzymanki i bez silenia się na głębsze rozkminy. Vibin.
J. Stalin
J. Stalin
Dlaczego: Panie, jak to siedzi! Powiązany z E-40'm i jego Sick Wid It Droop-E wziął do pomocy J. Stalina i Nite Jewel i stworzył soczysty laidbackowy kalifornijski sztosik, przy którym naprawdę można odpłynąć. Uwielbiam ten westcoastowy vibe, idealnie na leniwą niedzielę w zimnej i zaśnieżonej Polsce.
Sylwester coraz bliżej, wielu z Was spędzi go zapewne na domówkach w muzycznie mieszanym towarzystwie, gdzie około 40% gości po spożyciu odpowiedniej dawki 40%-owego trunku będzie chciała zabawić się w DJ-a Youtube'a, katując wszystkich tym, czym oni sami się jarają "bo posłuchaj przecież, najlepsze to, daj daj, teraz ja". Jeśli chcecie by muzyczna atmosfera została zachowana a zarazem by nie zadowolić jedynie wczutych ortodoksów, lubujących się nawet w zróżnicowanym muzycznie towarzystwie w prezentowaniu perełek spośród swoich wykopów z nowojorskiego undergroundu z połowy lat 90-tych... to postawcie na złoty środek, odrzućcie "wasz ulubiony rap" i znajdźcie coś co trafi do wszystkich, sprawi, że "ona będzie tańczyć dla was" a zarazem nie sprawi u was bólu uszu.
Co najlepiej? Zamiast oklepanych staroci znanych z klubowych imprez, gdzie DJ-e w kółko potrafią męczyć nas "In Da Club", "Low" czy "How We Do" a z Polski mają w zanadrzu jedynie "Drin Za Drinem"... postawcie na mainstream, ale ten nowy i aktualny. Pokażcie, że trzymacie rękę na pulsie, wiecie co dzieje się za Oceanem i jesteście za pan brat z najnowszymi rapowymi hitami dominującymi w klubach i rozpalającymi amerykańskie parkiety.
Mocno, imprezowo, świeżo, stricte mainstreamowo, z małą domieszką polskich tracków dla bardziej patriotycznych melanżowników - oto nasze 22 bomby, zażaleń o "komercyjność/popowość" nie przyjmujemy, ściany podpierać możecie oszczędzając nam tego, tłumacząc się jedynie, że "gangstas don't dance". Jazda.
Jeden z moich ulubionych numerów na dość udanym "Memoirs Of A Curb Server" (recenzja) doczekał się teledysku. Elegancko pitchowany sampel, hustlerskie opowieści trójki Kalifornijczyków i oporowo letni klimat, pomagający trochę wybić się z jesiennego zamulastego nastroju. Najs.
Ostatni pełnoprawny krążek (bo masy street-albumów wydawanych jak na kalifornijczyka przystało w ilości kilku rocznie nie liczę), "Prenuptial Agreement" z roku 2010 zaciekawiał singlami ("Everyday My Birthday"!), ale przynudzał jako całość przez zbytnią monotematyczność i jednostajność. Jak jest tym razem?


























