
Żeby coś ocenić poza ferworem bieżących wydarzeń potrzeba dystansu czasowego... Ubiegła dekada w powszechnej opinii była tą gorszą, która nastąpiła po hołubionych latach 90. Czy aby na pewno? Owszem trendy, mainstreamowe wynalazki, ogólnie przyjęte normy poleciały na łeb na szyję w dół, ale lata 2001-2010 to również dziesiątki albumów, które będziemy wspominać z wielkim szacunkiem dla ich poziomu.
Dekada ta była dla wielu z nas pierwszą w której świadomie obcowaliśmy z rapem, walczyliśmy z własną ignorancją, poznawaliśmy nowe rejony na mapie Stanów, nowe labele, style... Mam to szczęście, że podsumowanie jest subiektywne, bo sam zdaje sobie sprawę jak wiele ciekawych cedeków do nadrobienia zostawiła ta dekada i z jak wielu musiałem lub chciałem zrezygnować. Obiecuję wam, że następne podsumowanie dekady (kiedy redakcja Popkillera będzie już lokować swoje miliony na Kajmanach), będzie rzetelniejsze, sasasa... Teraz moje dwadzieścia płytek za które zawsze będę wdzięczny dekadzie 2001-2010.