Dilated Peoples "Directors of Photography" - recenzja
They say they're back, but they never left... Dilated Peoples, niezmiernie popularny i repsektowany wśród fanów rapu kalifornijski tercet, ikona i symbol westcoastowego undergroundu, ostatni album - nieco rozczarowujące, przyznajmy, 20/20 - wypuścił osiem długich lat temu. Przez ten czas Evidence, Rakaa i DJ Babu pracowali solo, co zaowocowało masą zacnych featuringów i albumów. Panowie nie zapomnieli jednak o swych korzeniach - uznali więc, że saga Dilated Peoples musi być kontynuowana, że - jeśli prawdą jest, że to ostatni album tercetu - zakończenie tej tryumfalnej, pełnej przygód epopei musi być dopisane. A więc - the sound of photography of Dilated Peoples. Światła, kamera... akcja.
Jak najprościej opisać "Directors of Photography"? To w 100% album Dilated Peoples. Słuchając go, czuć, że to powrót do korzeni, że to dzieło trzech doskonale zgranych kompanów, świadomych swego stylu, swych zalet i wad, swej historii i pozycji w hip-hopie. Czuć, że to album, na którego dopracowanie i doszlifowanie poświęcono sporo czasu, nie myśląc tylko o wydaniu nędznego półproduktu celem wyciągnięcia od sentymentalnych fanów kilku benjaminów.... To po prostu stare, dobre Dilated ze wszystkimi tego zaletami i wadami. Perfekcyjny, harmonijny miks wolnej, skupionej nawijki EVidence'a i bardziej energicznego flow błyskotliwego Rakii. Na "DoP" panowie brzmią świetnie, pewnie, obaj są pełni energii (tak, nawet Ev). Ich pióro nic a nic się nie stępiło, co rusz panowie rzucają celnymi, błyskotliwymi linijkami, co rusz przykuwają uwagę ciekawymi metaforami i grami słownymi - już od pierwszego tracku, "Directors" (Forced to war like Muhammad Ali/Shape the future like cash is clay - przykład ze zwrotki Rakii... W ogóle, Rakaa lśni na tym albumie - jego zwrotka w reminiscencyjnym "Cut My Teeth" przyprawia o ciary... Żeby nie było, Ev nie ustępuje mu ani na krok - posłuchajcie choćby jego wersów w "The Dark Room", poezja).
W sferze muzycznej 'Directors of Photography" to w całości klasyczny, "dilatedowy" sound. Tylko z chirurgiczną precyzją pocięte sample, tylko mocne perkusje, tylko sprawne, mistrzowskie cuty Boga Turntablismu Babu. Zero modnych obecnie elektronicznych eksperymentów, trapów, cloudów, innych wymyślnych farfocli - ścisły, jak to określił Marcin Flint, konserwatyzm i antyefekciarstwo. I bardzo dobrze - złaknieni nowalijek i newschoolu mogą psioczyć, ale nie ma lepszego akompaniamentu dla DP niż to specyficzne, staroszkolne brzmienie, twardo bujające, niespieszne, z lekką nutą tego ciepłego, kalifornijskiego vibe'u. A kto lepiej zna brzmienie DP, niż sami jego członkowie? Produkcja bowiem to w większości - 9 na 16 kawałków - dzieło Evidence'a i Babu. Ev popisał się największym bangerem albumu - gwarantowanym koncertowym killerem "Trouble" z potężnymi klawiszami, świetnie wypadł też jego duszny, nomen omen mroczny "The Dark Room". Babu wysmażył świetny, świdrujący "the Reversal", a prócz tego "Opinions May Vary" i "Figure It Out" - doskonały, klasyczny trybut dla DJ'ów i sztuki turntablismu.
Oprócz 2/3 Dilated mamy tu też produkcje od ich starych, sprawdzonych znajomych - Alchemista i Oh No, a także prezenty od mistrzów nowojorskiego, oldschoolowego brzmienia. Diamond D zaproponował świetny, refleksyjny, nieco melancholijny "Let Your Thoughts Fly Away". Preemo zaś... przyznam, że mnie rozczarował. "Good As Gone" nie brzmi nawet w połowie tak dobrze jak "Clockwork" z "Expansion Team" czy "You" z płyty Eva. Mamy tu też 9th Wondera z fantastycznym ciepłym, soulful (jest jakis polski odpowiednik tego słowa?) "The Bigger Picture" ze świetnym refrenem Krondona - oraz Jake One'a, który stworzył najlepszy kawałek albumu, dilatedowy singiel idealny - "Show Me the Way" (Aloe Blacc w chorusie jak zwykle genialny).
"Directors of Photography", jedna z ważniejszych i najszerzej komentowanych premier tego roku, to bardzo mocna pozycja. Solidna, spójna, dopracowana. Stojąc w opozycji do miałkich, przygniecionych efekciarstwem "nowoczesnych" rap-hiciorów o klubach, dziwkach i koksie, Dilatedowcy zaproponowali materiał klasyczny, dojrzały, powracający do korzeni, z szacunkiem patrzący na hip-hopową tradycję i wartości. Płyta z pewnością nie dla każdego - jak wszystkie albumy od Eva i Raki wkręca się powoli, mozolnie, niespieszne flow Evidence'a często odrzuca, brak tu kawałków, które będziemy wspominać przez lata, takich jak 'Worst Comes to Worst" czy "This Way"... Jest za to esencja Dilated Peoples - i najlepszy hołd dla dziedzictwa tej kultowej grupy. Cztery z plusem.
"...brak tu kawałków, które będziemy wspominać przez lata, takich jak 'Worst Comes to Worst" czy "This Way"... Jest za to esencja Dilated Peoples - i najlepszy hołd dla dziedzictwa tej kultowej grupy. Cztery z plusem." ??? WTF? To zdanie przeczy samo sobie! Jeśli to najlepszy hołd dla kultowej grupy to czemu tylko 4+? Można kochać DP, można nienawidzić, ale przejść obojętnie? (a 4+ to przejście obok tego albumu bez żadnych emocji - a przynajmniej takie mam wrażenie po przeczytaniu tej recki!). Szczerze mówiąc jest to kolejna recenzja, która bazuje na... niczym. Zacznijcie mieć swoje zdanie, proszę was. Wystawianie wszystkim 4+ to żadna recenzja. Pozdrawiam.
P.S. "20/20" było rozczarowujące? Nie dla mnie - sory.