YG "My Krazy Life" - recenzja nr 2
YG czyli Young Gangsta w końcu wydaje swój debiutancki krążek pod tytułem "My Krazy Life". Jeden z singli promujących tą płytę ("My Nigga") wydany jeszcze w ubiegłym roku podbił listy przebojów, stając się jednocześnie jego najpopularniejszym utworem w karierze (ponad 85 milionów wyświetleń!). Czy cały album powtórzy sukces singla? Po niejednokrotnym przesłuchaniu krążka, z pewnością mogę to potwierdzić.
Płytę zaczyna się dość mocnym skitem, kiedy to matka rapera, ostrzega go, że skończy w więzieniu jak jego ojciec. Z każdą minutą albumu przekonujemy się, że rzeczywiście są powody ku tym ostrzeżeniom. W utworach przechodzimy przez różnorakie historie z życia Young Gangsty - rabunki, przynależność do gangu, pobyt w więzieniu, kobiety, picie i palenie oraz dragi. Tematycznie - nic nowego. Ale nawet jeśli historie tego typu słyszeliśmy już nie raz, to sposób podania ich słuchaczowi z pewnością nie spowoduje u nas odczucia powtarzalności. Wszystko nawinięte jest ciekawie i wciągająco - już od pierwszych wersów w "BPT", chce się wiedzieć co będzie dalej – jak również w następnych kawałkach. Lirycznie raper nie odbiega od graczy ze znacznie większą ilością płyt na koncie i trzyma poziom przez cały krążek. Uwagę zwraca również jak YG bawi się słowem. W kilku utworach, wyrazy rozpoczynające się literą C, raper przekształca, podmieniając początkową literę na B ("I'm just bicken back being bool"; "Smoking on a bigarette, eating a bowl of bereal/Niggas on the block selling O's like Cheerios"; czy Bompton). Raper pokazuje w ten sposób swoją przynależność do gangu Bloods, którego przeciwnikami są ludzie z Crips (stąd też 'C' staje się „literą zakazaną”, tak jak w ksywce dobrze znanego DJ-a Quika). Zamiana słowa nie występuje zbyt często, i nie jest bezpodstawna, zatem jej obecność z pewnością możemy uznać na plus.
U młodego rapera (90') z pewnością możemy usłyszeć ogromną inspiracje starą szkołą - m.in. 2 Pac'iem, Snoop Dogg’iem, czy Dr. Dre. W utworach znajdziemy pełno follow up'ów, do ich utworów ("I brought back this West Coast shit/And this the mothafuckin' thanks I get?"; "But now Im rollin' on dubs/How you feelin', whoopty whoop, nigga what?"), a numer "Sorry Momma" to jak osobiste "Dear Mama" od YG. Jeśli chodzi o gościnne zwrotki - jest również dobrze! Pojawiają sie m.in. Kendrick Lamar, Drake, Young Jeezy, Schoolboy Q, czy Ty Dolla Sign). Na albumie goście zaznaczają swoją obecność w sposób wyraźny, ale nie sądzę żeby przyćmiewali gospodarza. Debiutant YG utrzymał prowadzenie, co wśród takiej plejady gwiazd na featuringach możemy uznać za wyczyn.
Gratulacje za warstwę muzyczną należą się z pewnością dla DJ Mustarda. To właśnie on wyprodukował największe bangery z całego krążka ("'My Nigga", "Who Do You Love?", "I Just Wanna Party"...). Mimo tego, że jest producentem większości utworów na płycie to ich brzmienie ciągle jest odmienne i świeże. Kawał dobrej roboty.
Patrząc na treść utworów oraz opowiedziane historie przez młodego reprezentanta Compton, mogę potwierdzić, że tytuł płyty z pewnością został trafnie dobrany. Raper wychowany na zachodnim wybrzeżu, swoimi tekstami jasno daje do zrozumienia skąd pochodzi i jak żyje, nie tracąc przy tym autentyczności. Konwencja płyty nie jest tu dla nikogo nowością - nie jeden raz słuchaliśmy tracków o miejscu pochodzenia, kobiecie, matce, czy konfliktach z prawem. Ale czy to nie to lubimy najbardziej, zwłaszcza kiedy zaserwowane jest nam w naprawdę dobrej formie? Z czystym sumieniem 4+.
Bardzo dobra recenzja i ocena, zgadzam się w 100% z nią. ;) Propsy również za zauważenie zamiany początkowych liter w niektórych słowach z "C" na "B" z powodów właśnie wytłumaczonych w tekście.