Nicolay "Here" (Przegapifszy #63)

recenzja
dodano: 2013-11-03 17:00 przez: Daniel Wardziński (komentarze: 0)

Powiedzieć o Nicolay'u, że jest beatmakerem to dużo za mało. "Producent" pasuje bardziej, a najbardziej chyba po prostu "muzyk". To pochodzący z Holandii, piekielnie zdolny gość, który po ukończeniu pełnej muzycznej edukacji zaczął poszukiwać w swoich inspiracjach dróg dla wyrażania emocji. Ostatnio wywędrował do jazzu, ale wszystko na dobre zaczęło się od soulu, R&B i hip hopu. Jego wspólny numer z jednym z moich ulubieńców - Supastition, wygrał konkurs Okayplayera i znalazł się na oficjalnej składance "True Notes Vol. 1". To właśnie przez znakomite "The Williams" trafiłem na jego twórczość zanim jeszcze ukazało się pierwsze Foreign Exchange i zanim usłyszał o nim cały Świat za sprawą zasłużonej nominacji do Grammy.

W 2006 roku ukazał się jego album producencki zatytułowany "Here". Płyta, która nie odbiła się szerokim echem, ale dotarła do wielu smakoszy takiej muzyki na całym Świecie. Do dziś wydaje mi się kwintesencją stylu Holendra i najlepszym z dokonań w jego karierze.

Wśród swoich największych inspiracji Nicolay wymienia zarówno Stevie Wondera jak i Neila Younga. W 2006 roku jego sposobem na robienie swojej muzyki było raczej zderzenie soulu z mocą hip hopowej perkusji i basu. Wynik takiego zabiegu w jego wykonaniu zaowocował ponad 40-minutową porcją muzyki, która wpływa na nastrój w sposób, który trzeba poczuć, żeby zrozumieć. Nico nie należy do producentów, którzy lubią brud i surowiznę. Przeciwnie, jego brzmienie jest zdecydowanie bardziej klarowne, wyszlifowane, bliższe mainstreamowemu R&B sprzed lat, takiemu które lubi solidny bas i perkę. To pełny, soczysty hip hop podszyty soulem (czy soul podszyty hip hop), ale zdecydowanie bardziej w opcji świece i wino niż w opcji ghetto i survival. Nie da się porównać go do czegoś innego, jest naprawdę wyjątkowe. Producent z Beneluksu jest bardziej jak nasz Noon - nie tyle jest hip hopowcem co wykorzystuje potencjał tej muzyki do swoich potrzeb. A jego potrzebą wówczas było zrobić płytę o której najtrafniej byłoby napisać "piękna". Która wprowadzi w kameralny nastrój i pokaże jak można zrobić idealną muzykę wylewającą się z głośnika, kojącą nerwy, pobudzającą zmysły. Brzmi gejowo i Nico ma pedalski kolczyk w uchu? Fuck y'all. Spróbujcie odkuć swoje łby i wrzucić to w tło spotkania z kobietą. Zadziała.

Już tytułowe intro pokazuje z czym mamy do czynienia. Z muzykiem, nie domorosłym beatmakerem. Wysmakowane harmonie, niemal perfekcyjne brzmienie w sferze technicznej i postprodukcyjnej, kapitalny klimat, mnóstwo zaraźliwych emocji... Tak jest już do końca. "I Love The Way You Love" z Darienem Brockingtonem to piękny hołd dla Betty Wright. Wokalista znany chociażby z "Soul Survivor II" Pete Rocka robi znakomitą robotę, a na takiej kompozycji wystarczyłoby tylko tego nie zepsuć. Nie zepsuł Black Spade, raper przeciętny, byle jaki, niezbyt wyrazisty,  ale pasujący do układanki. To taki typ płyty producenckiej, gdzie nie potrzeba gwiazd na featach, bo gwiazdą jest gospodarz, słychać tutaj to w każdym dźwięku. Jest jednak jedna gwiazda, której na pewno nie spodziewalibyście się na takim albumie. No i wtedy jeszcze nie był gwiazdą. Wiz Khalifa we własnej osobie, na samplu z klasyka Harold Melvin & The Blue Notes - "Wake Up Everybody". Pamiętam, że wówczas żałowałem, że nie ma tutaj wspomnianego Supastition, ale z drugiej strony... Nie jestem pewien czy klasyczny undergroundowy raper pasowałby na takim krążku.

Absolutną rewelacją są numery bez gości. "Give Her Everything", które otwiera niemal acapella potężny samplowany wokal - cudo. Kiedy wokal na chwilę zanika i wjeżdża bas i perkusja powstrzymanie kiwania głową wydaje się być mission impossible. "Let It Shine For  Me"... Muzyka poetycka, eteryczna, zmysłowa. Rewelacyjna. Piękny, przytłumiony wokal i delikatna, zwiewna kompozycja. Królestwo temu, kto powie skąd jest ta próbka. To co nastąpiło na późniejszej płycie z Kay'em zwiastuje "The End Is Near", potężny hip hopowy banger, który rozkręca się niemal od zera. Ponownie Black Spade nie zdołał zepsuć, więcej - znów zrobił chwytliwy i zapadający w głowie refren. Sam Kay pojawia się również w ostatnim track "My Story" obok Sy Smitha. Przymiotnik opisujący to najlepiej to "bogactwo", ale nie barokowe i napstrzone badziewiem. Świadome nieograniczonych możliwości. Dziesiątki ścieżek, świetnie wpasowany w tło delikatny wokal, flet, który przyprawia o ciarki. Dynamika zmian w tych kawałkach nie rzuca się w uszy, ale wciąga do środka, urzeka efektem całościowym. Wszystko zrobione subtelnie, z wyczuciem, pomysłem. Na ten krążek naprawdę brakuje mi komplementów. Jeśli nie macie klapek na oczach, lubicie muzykę nastrojową, często romantyczną, R&B, brzmienie przypominające spowolniony funk, soul z hip hopowymi naleciałościami, będziecie zachwyceni. Nie wiem zresztą kto by nie był. Ta płyta jest naprawdę piękna. YouTube nie daje wam tego w takiej jakości w jakiej należy tego słuchać, ale zrozumiecie jak sprawdzicie to co znajdziecie pod spodem.

 

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>