Postaci Onara chyba nie trzeba przedstawiać - w końcu jest to gość, który jest tu, jak mówi tytuł kawałka otwierającego jego najnowszy album "Dorosłem Do Rapu", od początku. Trzeba stwierdzić, że to bardzo trafne odzwierciedlenie treści zawartych przez Onara na tym krążku - jest od początku, więc dzieli się swoim dużym bagażem doświadczeń, ale również od początku wszystko zaczyna - z czystym sumieniem i nowymi pomysłami. Czego możecie się spodziewać po takim połączeniu?
Na pewno sporego zaskoczenia, jeżeli oczekiwaliście kontynuacji "Jeden na milion" czy jakiejkolwiek innej wcześniejszej płyty. Onar konsekwentnie stara się nam wmówić, że dojrzał - i nie są to puste słowa. Jak sam mówi, już nie imponuje mu branża i związane z nią szybkie życie. Choć nie odcina się od przeszłości, to szczerze się z nią rozlicza. Stawia na emocje i mocno osobisty, niezawiły przekaz. Punktuje materialistów, nieprzychylne mu osoby i "farbowane lisy" rap gry. Deklaruje miłość do muzyki i najbliższej kobiety.
Brzmi znajomo? Nawet bardzo. Czasem aż trudno oprzeć się wrażeniu, że kompan Pezeta po prostu poszedł na łatwiznę i dał słuchaczom to, czego obecnie oczekują. Niemniej trzeba mu oddać, że zrobił to z gracją i ani przez moment nie brzmi sztucznie czy nachalnie. Poza tym, przykładowo zachrypnięte gardło od zawsze było jego domeną, ale czy spodziewalibyście się po nim takich numerów jak "Otwieram okno" czy "Ja bym oszalał"? Bardzo ciekawe koncepty, a w pierwszym kawałku dodatkowo wyjątkowo nietypowy, ale równie udany refren (który wypada tym lepiej przy świetnym aranżu Złotych Twarzy). Dzięki temu jestem w stanie zapomnieć kilka czerstwych rymów i banalnych porównań, jak również wtórny do bólu "Hip-Hop" (pomimo kozackiej formy Hudego HZD) czy nieco przesadzone wnioski w "Idź przed siebie".
Warstwę muzyczną też moglibyśmy podpiąć pod tani koniunkturalizm, ale czy jest sens narzekać, gdy jest ona zwyczajnie dobra? Qciek może nie powala kreatywnością, ale przecież oba jego bity to rzeźniki (szczególnie "Kiedy opadnie konfetti" z niezłymi Pyskatym i Młodym M). Złote Twarze są od jakiegoś czasu na fali wznoszącej, a ich melancholijne, klasyczne (chociaż "Powrót do treści" to podręcznikowy przykład na zachwiane proporcje między klasycznością a nudą) brzmią tak, jak trzeba. Mały niedosyt pozostawia Donde, który ma zadatki na kozackiego producenta, niemniej niebezpiecznie balansuje na krawędzi miałkości. Lekki powiew świeżości wnoszą Radonis, $wir i JH, ale jest to świeże, niestety, tylko w kontekście tej płyty... Mimo to naprawdę ciężko im coś zarzucić - szczególnie $wir w kategorii "syntetyczny banger z ultra-szybkim hi-hatem i minimalistycznym pianinkiem" zasługuje na spore propsy.
Doszło też do tego, że potrafimy psioczyć na. zbyt duży udział DJ-ów. Bo teraz DJ musi być, bo teraz trzymamy się korzeni, wszystko to takie nienaturalne i w ogóle. Absurd goni absurd, a przy tym nie zauważa się kapitalnych cutów powracającego DJ-a Pandy - "Sukces rodzi wrogów" to majstersztyk, uwierzcie. A przecież wcale nie gorzej wypadają Ike i Technik.
Tak więc można zarzucić dużo (śpiew Cleo na deser.), ale żadna z wad nie przysłania ogólnego pozytywnego obrazu tego materiału. Nigdy nie przepadałem za Onarem, a mimo to "Dorosłem do rapu" potrafiło mnie zainteresować. Solidna płyta z bardzo dobrymi momentami. Ode mnie trzy z plusem, ale śmiało możecie podciągnąć pod cztery z minusem.