Kończąca się właśnie dekada, w rapie upłynęła pod znakiem "zjadania ogona". Niby nie było tak źle i otrzymaliśmy sporo albumów, które wracają do odtwarzaczy ze sporą regularnością. To w latach dwutysięcznych powstały "A Long Hot Summer", "Untitled", "Black Album", "Starchild", "Quality" czy "The Tipping Point".
W grze brakowało jednak jednego istotnego elementu... debiutów.Chlubne wyjątki tylko potwierdzały regułę. Debiutanci albo nie byli zbyt dobrzy by porwać tłumy, albo nie byli zbyt dobrze promowani, albo starsi koledzy nie mieli ochoty babrać się w błocie undergroundu, żeby szukać pereł, które gorzkniały, traciły formę i przepadały...
Wygląda na to, że w bardzo dynamicznym tempie ulega to zmianie, co dobrze wróży kolejnej dekadzie, a co za tym idzie naszym uszom.