The Silent Titan - wywiad (Czarodzieje z Oz #17)

Jednym z - nomen omen - fundamentów ekipy Thundamentals, o której mogliście poczytać w czwartkowym Czarodziejskim profilu, był DJ i producent Tommy Fiasko. Zajmujący się beatmakingiem od ponad dekady, Tomasz Charuk, zainspirowany arcymistrzami gatunku, wytrwale szlifował swój styl, produkując beaty dla Thundamentals, jak i instrumentalne kompozycje - w końcu, w 2011 roku, wypuścił solowy, pół-instrumentalny album "For the Rest of My Days..." (a dwa lata później nie mniej kozacki "Outer Circle Movements"). Na jego podkładach rymowali m.in. Oddisee, Rock z Heltah Skeltah, Prince Po z Organized Konfusion czy reprezentant Stones Throw M.E.D. Płyty Tomasza ukazały się nakładam tak prestiżowych wytwórni, jak Obese Records, Soulspazm Records czy Fat Beats... Przed Wami - The Silent Titan!

Z Tomaszem spotkałem się w malowniczej miejscowości Wentworth Falls, w samym sercu Parku Narodowego Blue Mountains. Podczas rozmowy poruszyliśmy tematy m.in. historii Thundamentals, inspiracji, o tym, jak zawiązać współpracę z takimi MC's jak Oddisee czy Prince Po... Zapraszam do lektury!

Angielską wersję wywiadu znajdziecie TUTAJ. 

MW: Dzięki jeszcze raz za to, że zgodziłeś się na wywiad.

TCH: Nie ma sprawy, stary.

MW: Wyjaśnijmy na początku jedną kwestię - Twoje nazwisko to Tomasz Charuk. Czy masz polskie korzenie?

TCH: Blisko - mój dziadek urodził się w Mińsku. Ja urodziłem się i wychowałem już w Australii. Utrzymuję "polskie" imię Tomasz - a nie Thomas na przykład - jako swoistą rodzinną tradycję. 

MW: Od początku - jak to się wszystko zaczęło? Skąd fascynacja hip-hopem, beatmakingiem?

TCH: W wieku 14 lat byłem skaterem. Poznałem pewnego gościa, który zwykł mieć ze sobą nagrane na kasetach mixtape'y-samoróbki. Pożyczył mi je, gdy pytałem, czego słucha. To były same taśmy, bez okładek, bez spisu utworów. Miałem więc świetną kolekcję w większości nowojorskiego hip-hopu, z wczesnych lat 90. - Gang Starr, Nas, cała ekipa Duck Down Records... Cały ten dobry stuff. Zainteresowałem się tym do tego stopnia, że w pewne Boże Narodzenie poprosiłem rodziców o turntable. Zacząłem także kolekcjonować płyty, nic tylko hip-hop - przez to znajdowałem tracki, których wcześniej słuchałem na mixtape'ach kolegi. Miałem wtedy jakieś 16 lat. Bawiłem się także w DJ'a na imprezach. Moja kolekcja wciąż rosła, zacząłem zgłębiać bardziej undergroundowe rzeczy, zupełnie nie interesowało mnie mainstreamowe brzmienie. Przez skateboarding i tą swoistą więź z podziemiem jeszcze bardziej wszedłem w DJ'ing. W końcu uznałem, że powinienem zacząć tworzyć własną muzykę. Dorastając, grałem trochę na gitarze, basie i perkusji. Pomyślałem - mogę to robić! Zdobyłem swój pierwszy program do tworzenia muzyki, coś podobnego do Fruity Loops, ale nie dokładnie to samo... Samplowałem kolekcję mojego taty - miał fajny zbiór starego psychedelicznego rocka, trochę jazzu i bluesa też się tam znalazło.

MW: Kto był Twoją największą inspiracją? Kogo słuchałeś, chcąc nauczyć się więcej o produkcji, próbując stworzyć własne brzmienie?

TCH: Mam na ścianie plakat z J Dillą - na pewno on był dużą inspiracją, ale w jego twórczość zagłębiłem się dopiero później. Na początku słuchałem tych "bezimiennych" mixtape'ów, więc nie znałem jego ksywki, nie wiedziałem nic o nim. Na tych taśmach było z 6 utworów, które absolutnie pokochałem. Okazało się, że jednym z nich było "Runnin'" The Pharcyde. Nie wiedziałem tego na początku, robiłem wszystko, żeby się dowiedzieć, jak ta piosenka się nazywa. W Sydney był sklep z płytami o nazwie Next Level Records, chodziłem tam z moim walkmanem, prosiłem gościa za ladą, by rozpoznał utwory i wskazał mi, któ je nagrał i wyprodukował. To bardzo mi pomogło. Moimi inspiracjami byli więc - za dużo, żeby ich wymieniać, ale na pewno Jay Dee, Preemo, a już szczególnie Pete Rock. Pierwsze "Petestrumentals" zjechałem doszczętnie. Słuchając tego albumu, na serio zająłem się produkcją. Wiele nauczyłem się, słuchając tej płyty. Mam wielu znajomych, którzy grają na instrumentach, słuchając "Petestrumentals", przekonałem się, że nie muszę wyłącznie samplować, mogę też nagrać żywe instrumenty na beacie. To stąd wywodzi się mój styl.

MW: Im więcej się nauczyłeś, tym więcej produkowałeś - i wtedy poznałeś chłopaków z Thundamentals. 

TCH: Chodziłem razem do szkoły z Morgsem, drugim producentem Thundamentals, a i nagrywałem już coś z Tuką, graliśmy już nawet jakieś koncerty. Wszyscy, oprócz Jeswona, byliśmy skaterami. W Blue Mountains, skąd pochodzimy, poznaliśmy Jesse'a - przeprowadził się wtedy z Hiszpanii, jest pół-Hiszpanem, pół-Anglikiem - i sformowaliśmy grupę. Tylko wtedy nie nazywaliśmy się wtedy Thudamentals, tylko Connect 4. Choć, co było dziwne, było nas pięciu - trzech producentów, dwóch MC's. Z tego później powstało Thundamentals - Morgs i ja na beatmaszynie i turntable'ach na koncertach, Jeswon i Tuka na majku.

MW: I nagraliście pierwszy album, "Sleeping On Your Style".

TCH: Jeszcze przed tym wydaliśmy EPkę, "Thundamentals".

MW: Jak wspominasz powstawanie tych materiałów?

TCH: Morgs i ja mieszkaliśmy razem, po prostu pracowaliśmy nad beatami nieustannie. Jeden z nas szedł do pracy, drugi tworzył podkłady, potem zmiana. Nagraliśmy EPkę i zagraliśmy całkiem sporo koncertów, w Sydney i nie tylko. Ludzie zaczęli nas kojarzyć. Postanowiliśmy więc nagrać pełny album. Stworzenie wszystkich beatów zajęło nam z rok. Jeswon i Tuka wybrali beaty - i tak się zaczęło.

MW: Nie uczestniczyłeś już jednak w pracach nad drugim albumem, "Foreverlution"...

TCH: Nie, pomiędzy albumami odszedłem z grupy. Nie czułem vibe'u australijskiego hip-hopu, jeśli mam być szczery. szczególnie jako fan oldschoolowego brzmienia. Nie byłem - i w sumie wciąż nie jestem - fanem akcentu. Ale teraz słucham go z sympatią.

MW: Zdecydowałeś się poświęcić się produkcji. Czy myślałeś już o tym wcześniej - o wydaniu instrumentalnego albumu?

TCH: Zdecydowanie. Wcześniej już, w 2005 roku, wyprodukowałem instrumentalny album "The Sleuthound Fiasko" z moim przyjacielem Gregiem Danosem. Zawsze uwielbiałem tworzyć instrumentalne beaty, gdy skumałem się z Tuką, poczułem się niejako "zobligowany" do produkcji tracków z rapsami, ale czuję, że mój styl znacznie lepiej pasuje do instrumentali. Nie jestem nawet pewien, dlaczego.

MW: Jak skontaktowałeś się z amerykańskimi raperami i labelami? Miałeś okazję współpracować z tak wieloma świetnymi artystami z podziemia...

TCH: Pewnego dnia pomyślałem sobie: "Jest tyle raperów, z którymi chciałbym współpracować. nie wiem, jak się z nimi skontaktować, ale i tak spróbuję". Za pośrednictwem Internetu - MySpace'a. Facebooka -  napisałem do nich, przedstawiłem się, powiedziałem, jaki mam zamysł. Nie otrzymałem wiele odpowiedzi... Napisałem do ok. 10 raperów, może czterech z nich napisało, że są zbyt zajęci, albo zażądali zbyt dużo kasy ode mnie - gościa, który pracował wtedy w kawiarni. Ponieważ nie miałem wyrobionej "marki", nie było mowy o negocjacjach. Ale zdarzyli się tacy, którzy chętnie zawiązali współpracę, którym wysłałem parę beatów - w szczególności Journalist... oraz Prince Po - on zawsze jest skory do współpracy, zawsze chce tworzyć piękny hip-hop. Szanuję go za to. Gość, który zajmował się marketingiem mojej płyty w Stanach - mój dobry znajomy z Los Angeles (choć teraz mieszka w Nowym Jorku) - okazało się, że jego sąsiadem jest właśnie Prince Po. Nie potrafiłem uwierzyć, gdy mój kolega w rozmowie rzucił, że zapuka do drzwi i spyta Prince'a Po, czy chciałby coś nagrać... Miałem szczęście, dużo szczęścia.

MW: Przed drugim albumem, "Outer Circle Movements", miałeś już wyrobioną markę. Jak jest więc teraz - czy to wciąż Ty piszesz do amerykańskich raperów, czy oni piszą do Ciebie?

TCH: Nie, raczej nie piszą... Ja z pewnością napisałbym do nich znowu, szczególnie do takich gości jak Oddisee czy Journalist 103 - z którym wciąż utrzymuję kontakt. Nie wydałem żadnego "międzynarodowego" materiału przez dobre kilka lat. Mam nadzieję zrobić to w tym roku, spróbuję więc zmobilizować wszystkie moje kontakty. Znasz to przysłowie, "nieważne, co wiesz - ważne, kogo znasz". Mam nadzieję, że moi znajomi skierują mnie do kogoś, kto chciałby współpracować, do fajnych newcomerów... Zobaczymy, jak wyjdzie.

MW: Jesteś otwarty na różne eksperymenty muzyczne. Niedawno założyłeś też nowy zespół, PEAKS. Powiesz coś więcej o nim?

TCH: To wspólny projekt mój i moich przyjaciół. Zrobiłem remix-album dla mojego znajomego, pianisty Justina Huntera. Wydał on parę albumów, usłyszałem jeden z nich - całkiem krótki, jakieś 10 utworów - Justin dał mi nagrania i spytał, czy nie podłożyłbym tam parę beatów. Tak zrobiliśmy, nazwaliśmy ten materiał "Keyism", jest dostępny na iTunes. Przyjaciółka Justina, Kearna - wspaniała wokalistka, ma niesamowity głos, nie uwierzyłbyś, gdybyś usłyszał - posłuchała naszych beatów i powiedziała: "Myślę, że powinniśmy coś na tym nagrać razem". Pierwsze pięć tracków, jakie stworzyliśmy, wydaliśmy w formie EPki "Staggered Hearts". Wciąż jeszcze szlifujemy nasze brzmienie.

MW: Jakie projekty szykujesz na przyszłość?

TCH: Produkuję nowy album Pegza - Pegz to właściciel Obese Records, niezwykle ważna postać dla australijskiej sceny hip-hop. Myślę, że ludzie z chęcią sprawdzą album, Pegz nie wydał nic przez ostatnie 4-5 lat. Jesteśmy bardzo blisko ukończenia albumu. Oprócz tego - oczywiście, nowy materiał The Silent Titana.

MW: Czy możemy oczekiwać kolejny eksperymentów, w rodzaju PEAKS?

TCH: Na pewno. Z chęcią spróbuję swych sił w innych gatunkach. Lubię hip-hop bazujący na samplach, ale chciałbym stworzyć coś bardziej instrumentalnego, być może z kobiecymi wokalami.

MW: Czy chcesz coś przekazać słuchaczom w Polsce?

TCH: O, stary, chciałbym do Was przyjechać! Tam są moje korzenie. Mam nadzieję, że podoba Wam się moja muzyka. Myślę, że polubi ją każdy fan hip-hopu na całym świecie. 

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>