Lianne La Havas - relacja z warszawskiego koncertu

dodano: 2015-11-19 15:00 przez: Bartosz Skolasiński (komentarze: 0)

Lianne La Havas jest jedną z największych nadziei współczesnego soulu. Dlatego też na koncert tej urokliwej Brytyjki o grecko-jamajskich korzeniach czekałem z niecierpliwością. Tym bardziej, że był to jej pierwszy występ w Polsce.

Zadziwiające było to, że do warszawskiego Palladium wpuszczano już od godziny dziewiętnastej, ale niesamowicie długa kolejka do klubu ustawiła się jeszcze przed występem Roseau, supportującej główną gwiazdę wieczoru, a przecież mówimy o wydarzeniu mającym miejsce w środku tygodnia. Na szczęście ludzie posuwali się do przodu dość szybko, więc nie było to aż tak bardzo uciążliwe.

Kiedy już zebrali się wszyscy fani, sala zapełniła się praktycznie w całości. Trzeba było jeszcze trochę poczekać na samą Lianne, ale jak tylko wyszła na scenę to jeden jej uśmiech zaraz na początku występu sprawił, że oczekiwania zostały zrekompensowane. Zresztą artystka cały czas była w nadzwyczaj dobrym nastroju, gdyż nie spodziewała się aż tak entuzjastycznego przyjęcia. Na scenie towarzyszył jej rewelacyjny zespół w składzie – gitarzysta, basista, klawiszowiec, perkusista i wokalistka śpiewająca chórki. Nie muszę chyba dodawać, że wszyscy spisali się znakomicie. Sama Lianne również grała na swoim ukochanym instrumencie – gitarze. Co więcej, co jakiś czas wymieniała ją na inną, w zależności od piosenki, którą miała aktualnie grać.

Rozpoczęło się od rewelacyjnego „Green & Gold”, co zapewniło żywiołowy początek show. Później było jeszcze lepiej. Artystka zagrała wszystkie największe hity z obydwu płyt, w tym moje ulubione „Tokyo” i „Midnight” z ostatniego krążka. Swobodnie żonglowała tempem – raz było bardziej żywiołowo innym razem spokojniej, jak w przypadku „No Room For Doubt”. W pewnym momencie zahipnotyzowana publiczność zaczęła śpiewać piosenkę razem z wokalistką, co oczywiście wywołało radość na jej twarzy. Zresztą, takich koncertowych smaczków było więcej. Na przykład, podczas wykonywania jednego z numerów artystka zamiast śpiewania standardowego tekstu płynnie przeszła do refrenu z „Happy” Pharrella Williamsa, a tekst „I fancy younger men”, który oryginalnie można usłyszeć w „Age”, został zmieniony na „I fancy Polish men” :) Widać, że Brytyjka doskonale wie, jak jeszcze bardziej zjednać sobie przychylność publiki. Wspaniałe wrażenia potęgował fakt, że koncert świetnie zorganizowano od strony technicznej. Publiczność zebrana w Palladium nie mogła więc narzekać na bardzo dobre nagłośnienie, a jak wiadomo, na polskich koncertach jest to raczej rzadkością.

Po długim występie artystka dość szybko zeszła ze sceny, co mogło wydawać się nieco dziwne, ale przeczuwałem, że będzie musiała wyjść przynajmniej jeszcze raz bo przecież przez cały koncert nie wykonała swojego największego hitu. Scena na chwilę opustoszała, ale głośne klaskanie i tupanie sprawiło, że szybko wróciła i na sam koniec wybrzmiało to co w końcu wybrzmieć musiało – „Forget”, idealne na zakończenie całego show. Po zagraniu wszystkich piosenek pięknie się pożegnała polskim „do zobaczenia” i powiedziała, że ma nadzieję, że jeszcze kiedyś przyjedzie, a fani byli tak oczarowani, że mogliby słuchać jej muzyki jeszcze przez co najmniej dwie godziny. Podczas całego występu można było też się zaopatrzyć w przeróżne gadżety. Szkoda tylko, że nie było już żadnych płyt cd bo zostały wyprzedane przy okazji poprzedniego koncertu na trasie. Ale spragnieni pamiątek fani mogli kupić między innymi winyle, koszulki, a nawet torby czy kubki. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że był to jeden z najlepszych występów w tym roku. Gratulacje należą się zatem również organizatorom z Go Ahead za świetnie wykonaną pracę. Oby więcej takich koncertów!

 

Tagi: 

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>