Rick Ross "God Forgives, I Don't" - recenzja

kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2012-08-07 16:00 przez: Mateusz Marcola (komentarze: 12)
Promieniujący złotymi literami balon z napisem "God Forgives, I Don't" nadmuchiwano już od dawna. Rick Ross dopilnował, by o jego nowym albumie było głośno: jeszcze w styczniu udostępnił słuchaczom darmowy mixtape, później wydał krążek swojej Maybach Music Group, w międzyczasie kręcił teledyski do nośnych singli, udzielał się gościnnie u artystów pokroju Nasa, kolekcjonował również do przesady pochlebne opinie na swój temat.

Ale tenże balon, zamiast wznieść się ku górze i dryfować gdzieś w kierunku nieba, zahaczył o pierwsze lepsze drzewo i najzwyczajniej w świecie pękł. Bo piąty longplay w dorobku Rozaya to materiał co najwyżej średni.

A mieliśmy - według jakże buńczucznych zapowiedzi - dostać materiał niezapomniany, znacznie przewyższający wcześniejsze dokonania Ricka Rossa. "To będzie mój najlepszy album" - mówił przed premierą. Sekundowali mu inni: Diddy przekonywał, że Rozay zapisze się w historii muzyki złotymi zgłoskami, Swizz Beatz - że Ross to prawdziwy artysta, malarz, koneser wyściubiający nos daleko poza obręb muzyki, DJ Khaled - że czeka nas rapowy klasyk XXI wieku. Jednym słowem, płyta miała zachwycać. Z tymże to w żadnym wypadku nie jest zachwycająca płyta, ba, daleko jej do tego miana. Aż chciałoby się zawołać - jak zachwyca, skoro nie zachwyca!

Ale od początku.

Zamiast siermiężnych, trapowych produkcji, które są tu w zdecydowanej mniejszości, Ross postawił raczej na beaty stonowane, subtelne, bardziej nastrojowe. Tu pianino i trąbka, tam gitara i sampel z Wilsona Picketta. To chyba dobrze, prawda? Dobrze - ale nie do końca. Bo o ile pod względem czysto muzycznym "God Forgives, I Don't" to bodaj najciekawsza pozycja w dorobku reprezentanta Miami i trudno się do niej przyczepić (o wyjątkach później), o tyle Rozay nie potrafił dotrzymać jej kroku. Co prawda nigdy nie dysponował specjalnie akrobatycznym flow, raczej solidnym, takim pozbawionym ozdobników, ale tutaj czarno na białym widać - a raczej słychać - jego wszelkie słabości. W oczy - no dobrze: w uszy - rzuca się monotonia, która niepokojąco często przechodzi w nudę, znużenie wręcz. Nawijka Ricka Rossa momentami przypomina zapyziałe miasteczko, gdzie największą sensacją jest sobotnia wyprzedaż w supermarkecie. 

To samo zresztą tyczy się warstwy tekstowej - różnorodność to ostatnie słowo, jakiego można by użyć do jej opisu. Spektrum poruszanych przez Rossa tematów jest wąskie jak talie anorektycznych modelek, nie zaskakuje absolutnie niczym. Ta jednostajność uwypukla się przede wszystkim, kiedy do głosu dochodzą zaproszeni goście - by wspomnieć tylko Jaya-Z, Andre 3000 czy choćby Stalleya. Rozay zostaje wówczas zepchnięty na dalszy plan, gdzieś pomiędzy statystów, i bardzo łatwo zapomnieć, kto tu jest aktorem pierwszoplanowym.

Jest nim mimo wszystko Rick Ross, ale bądźmy szczerzy - na Oscara za najlepszą rolę męską nie ma szans. W większości utworów bliżej mu raczej do Stevena Seagala niż Roberta De Niro, tego drugiego przypomina tylko momentami. Najlepiej czuje się - tu bez niespodzianek - na podkładach, które wcześniej poniekąd zapewniły mu obecną pozycję w hiphopowym światku - na podkładach trapowych. Tu płynie pewnie, czuje się jak u siebie, od czasu do czasu zaskoczy nawet - a jednak! - udaną linijką. Szkoda tylko, że owe produkcje to jednocześnie najsłabsze punkty całego albumu. G5Kid, Young Shun i The Beat Bully - czyli postacie odpowiedzialne kolejno za "Hold Me Back", "911" i "So Sophisticated" - są ponoć producentami o mniej więcej połowę tańszymi od Lexa Lugera. Dodałbym do tego, że są również producentami o przynajmniej połowę od niego słabszymi. Ich wypociny na dłuższą metę męczą, są jedynie nieudolnymi próbami wskrzeszenia ulicznych hymnów na miarę "BMF". 

Na tym polega problem z "God Forgives, I Don't": gdy Rozay wspina się na wyżyny, produkcja ryje nosem o glebę. Gdy to produkcja wspina się na wyżyny, Rozay w tej samej chwili... nie muszę chyba kończyć.

Wiele wskazuje na to, że nowy album Rossa nie wygeneruje hitów, z których znane były jego wcześniejsze wydawnictwa. Było "Hustlin", było "BMF", nawet styczniowy mixtape miał swoje "Stay Schemin". A tutaj? Taką rolę na papierze mógłby pełnić gwiazdorsko, by nie powiedzieć: królewsko, obsadzone "3 Kings", ale umówmy się - to po prostu solidny, wypucowany na połysk singiel pozbawiony jednak świeżości i błysku. O ile nie można powiedzieć, że to utwór słaby, o tyle można się było spodziewać czegoś mocniejszego. Podobnie rzecz się ma z całym "God Forgives, I Don't".   

Marka Maybach, z którą Rick Ross ma tyle wspólnego, nie wytrzymała konkurencji i w 2013 zostanie wyprodukowany jej ostatni model. Powiedzieć, że to samo przytrafiło się Rozayowi byłoby grubym nadużyciem - szczególnie, że zadebiutuje najpewniej na pierwszym miejscu listy Billboardu - ale jego nowy model nie ustrzegł się poważnych usterek. Trzy.

emanko
Dobrze napisana recenzja, propsy dla autora za wypracowany styl i język. Z oceną albumu jednak bym się nie zgodził. Ross momentami wspina się na wyżyny swoich lirycznych umiejętności, np w Maybach Music IV czy 10 jesus Pieces. Jeśli chodzi o hity to Touch'n You narobił trochę szumu na listach, a Hold Me Back to obecnie topowy uliczny hymn. Najsłabszym punktem rzeczywiście jest monotematyczność Rossa. Natomiast dobór bitów i gości wręcz zachwyca. Krążek znacznie lepszy niż Teflon Don, na poziomie Deeper Than Rap.
podwarszawiak
jak chcesz rapowac na poziomie to wyjmij najpierw tego hot doga z mordy spasiony czarnuchu
prawilniak
bog nigdy ci nie wybaczy takiej profanacji marny klawiszu aspirujacy na glownego kmiota hip hopu
ddd
wypowiedzi na poziomie ;)
testovironkurfo
RICKY OFFICER RICKYYYYYYYYYYYYY TEN GRUBAS TO ZENADA, ROBI CUKIERKOWY RAP DLA MAŁOLETNICH BIAŁASÓW Z BOGATYCH DOMÓW ŻEBY BYŁO ŚMIESZNIEJ, W POLSCE JARAJA SIE NIM ANEMICY W PINGLACH ZE ŚLIZGU BEEEEEEEEKA
Złoty Ziom
A mnie się nowy album Rossa podoba i to bardzo. Słuchałem wcześniejszych płyt i muszę stwierdzić, że tym razem nagrał naprawdę porządna płytę. Nie zgadzam się z recenzentem, może tu po prostu chodzi o to, że każdy ma własny gust. Jak dla mnie ta płyta jest rewelacyjna, ma słabsze momenty, ale ocena 3 to zdecydowanie za mało.Ja dałbym 4,5. Słuchając Rossa należy pamiętać, że to nie klasyczny rap, a zupełnie inna bajka i tyle.Mnie ta bajka się bardzo podoba.
Patryk
Ciekawostka: Andre za tą zwrotkę zainkasował pół miliona dolców :)
RAW RAP
No i w końcu jakaś recka z którą sie zgodze (ostatni był Oddisee a wszesniej O.C. z Apollem) płyta no co najwyżej średnia z kilkoma świetnymi featami i paroma naprawde klimatycznymi podkladami, ale tak czy siak ciągnie sie jak flaki z olejem; świetne zwrotki Nas'a i Andre tragiczne kawałki które były singlami z asłuchalnym hold me back na czele
kroz
Przecież tu rap dla nygusów którzy ubustwiają takie plastikowe i tandetne hymny. ross cały czas bez polotu nie wróże mu nowych fanów po tym krążku.
Gruby
powiem wam ze Rossa usłyszałem pierwszy raz na CarterIV i postanowiłem troche go posłuchać niestety wytrzymałem może 4 kawałki nie przepadam za monotonnym flow lubie kiedy raper bawi sie głosem a nie w tym samym tempie i tonacji całą zwrote przewija ale wrocmy do nowego albumu po tych singlach juz wiedzialem ze polotu i finezji nie bedzie i miłem racje przecietny album pod wzgledem tekstów bo niekotre produkcjie poziom trzymaja jezeli ktos wczesniej sie nim zarajarał to ten album raczej przypadnie mu do gustu jak dla mnie nie wiem czy zasługuje na 3
rołs
THESE BURGERS WONT HOLD ME BACK
nikt.
łak sprzedaje 200 000 plyt w ciagu tygodnia. hip hop is dead.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>