
Scarface "The Diary" (Klasyk Na Weekend)
Scarface, choć był rozpoznawalną postacią, to jednak pozostawał w cieniu swoich nowojorskich i westcoastowych kolegów po fachu. Efektem tego był brak Brada w rankingach na najlepszych raperów wszechczasów, co według mnie jest bardzo krzywdzące.
Zanim jednak podzielę się z Wami moją refleksją na temat "The Diary", zaznaczę, że dla wielu fanów rapu ten album jest najlepszym krążkiem reprezentującym południowe stany USA. Mimo, że album rozszedł się w platynowym nakładzie, to jednak nie jest tak ceniony jak dwa inne albumy z tego samego roku, czyli "Ready to Die" i "Illmatic". Szkoda, bo to wydawnictwo w moim odczuciu stoi na równie wysokim poziomie co owa dwójka.
W sferze muzyki, "Pamiętnik", czerpie sporo patentów wykorzystanych na "The Chronic" Dr. Dre. Mamy tu funkowe sample, gdzieniegdzie przyozdobione, typowymi dla kalifornijskiego klasyka, "piszczałkami". Bity dopełnione są wyraźnym, gitarowym basem, który jest charakterystyczny dla południowych stron. Wszystko brzmi lekko, łatwo i przyjemnie. Aż dziw bierze, że jest to tło do dość ciężkich i mrocznych tekstów. Za taką, a nie inną muzykę na tej płycie odpowiada sam gospodarz, któremu pomocy udzielają panowie Mike Dean, N.O. Joe i Uncle Eddzie.
Sam Scarface to wirtuoz słowa. Gangsta rap nigdy wcześniej, ani później nie był tak mroczny i plastyczny jak na "The Diary". Po wysłuchaniu tego albumu nie marzysz o karierze gangstera a'la Scarface. Myślisz raczej jak żyć, aby omijać takich ludzi i nie mieć z nimi nigdy do czynienia. Tu nie ma kolorowych historyjek, o tym jak sprzedając narkotyki dochodzisz na szczyt nie wyjmując ani razu pistoletu. Tu są krew, pot i łzy matek ludzi, którzy weszli w drogę raperowi. Niech ten wers posłuży za przykład:
"I see your mama in the waiting room standing crying I see your ass in the doctors arms slowly dying now talk that shit that you was talking to your homie bitch you should have shot me when you pulled your fuckin pistol on me"
Imponujące nieprawdaż? Dodam tylko, że na dobrą sprawę za cytaty mogłaby posłużyć cała płyta, co wbija w fotel jeszcze bardziej. Na szczęście Face nie ogranicza się tylko do opisów eksterminacji swoich wrogów. Pokazuje nam również dylematy gangstera, ponure myśli i poczucie braku sensu w życiu. "The Diary" nie jest jednak w całości historią jednego gangstera. Face wciela się również w rolę narratora i opowiada nam historie innych osób, jak w "I Seen A Man Die".
"I hear you breathin' but your heart no longer sounds strong But you kinda scared of dying so you hold on And you keep on blacking out and your pulse is low Stop trying to fight the reaper just relax and let it go Because there's no way you can fight it but you'll still try And you can try it til you fight it but you'll still die"
Zamykając tę część recenzji należy wspomnieć również o zaangażowanym społecznie "Hand of Dead Body". Jest to jedyny kawałek, w którym można usłyszeć gościnne występy. Ice Cube, bo to on jest jednym z dwóch gości, świetnie sprawdza się w tematyce, oscylującej wokół ataków na rap i czarną społeczność. Obydwu tytanów dopełnia, nie znany wtedy szerszej publiczności, Devin the Dude. Już wtedy potrafił robić piękne rzeczy ze swoim głosem...
"The Diary" to wielki album. W moim prywatnym rankingu jest w pierwszej piątce wszechczasów obok "Ready to Die", "Illmatic", "Me Against the Word: i "Reasonable Doubt". Być może jest to nawet najlepszy album w historii rapu, tylko ja jeszcze nie dojrzałem do takiego osądu. Tak czy inaczej, gorąco polecam. Takich płyt już się nie robi.







