Rick Ross "Rich Forever" - recenzja

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2012-01-29 15:00 przez: Mateusz Marcola (komentarze: 3)
Można mieć zastrzeżenia co do jego muzycznych zdolności, można poddawać w wątpliwość jego autentyczność, można go najzwyczajniej w świecie nie lubić. Ale nie zmieni to faktu, że Rick Ross - bo o nim mowa - to obecnie jedna z najważniejszych postaci amerykańskiego mainstreamu.

W tym roku na rynek wyjdzie długo oczekiwane "God Forgives, I don't", ale Rozay przygotował nam najpierw przystawkę w postaci darmowego mixtape'u. Przystawkę, dodajmy od razu, bardzo smaczną, sugerującą nam, że o danie główne możemy być spokojni.

Któż by się spodziewał, że Rick Ross wyjdzie z tego obronną ręką. Sytuacja wydawała się wszak absolutnie beznadziejna: do Internetu wycieka zdjęcie młodego Rossa w policyjnym mundurze, ściskającego rękę blond kobiety, wyglądającego jak nieszkodliwy misiaczek o złotym sercu. Zdjęcie tego samego Rossa, który obecnie chętnie kreuje siebie na narkotykowego bossa, z którym - o ile obchodzi cię własne zdrowie - lepiej nie zadzierać.

Gdyby chodziło o, dajmy na to, jazzmana czy piosenkarza country, sprawa szybko rozeszłaby się po kościach. Ale przecież mamy tu do czynienia z osobą głęboko związaną z kulturą hip-hopową, tak wrażliwą na wszystko, co związane z policją. Również i tym razem owa wrażliwość daje o sobie znać. Zdjęcie obiega wszystkie muzyczne media i fora, ludzie nie zostawiają po Rossie suchej nitki, a on sam tłumaczy się w niemal każdym wywiadzie. To był rok 2008.

Teraz mamy 2012 i chyba już nawet sam Rozay zapomniał o całym incydencie. Tak dobrze jak teraz, nie wiodło mu się chyba nigdy. Dowodem - jednym z wielu, innym jest chociażby zapowiadany na ten rok wspólny album z Drake'iem - niech będzie wydany właśnie mixtape "Rich Forever", który wyraźnie sugeruje, wrzeszczy wręcz, że "God Forgives, I don't" będzie najlepszą pozycją w jego dotychczasowym dorobku.

Bo "Rich Forever" dostarcza nam piosenki, których większość raperów za żadne skarby nie oddałaby na jakiś tam darmowy mixtape. Byłoby im ich po prostu szkoda. A Rozay nie miał z tym żadnego problemu. Skoro tak, można zakładać, że na pełnoprawny longplay zostawił sobie produkcje o jeszcze większej sile rażenia. Że jego muzyczne bogactwo jest równie wielkie, co te materialne.

Nie twierdzę przy tym, że ten mixtape to dzieło bez skazy. Absolutnie nie. Jest tu kilka kawałków słabszych, nie zapadających w pamięć, nadającycych się na maksymalnie kilka odsłuchań. Nie porywają ani otwierające płytę "Holy Ghost", ani "Fuck Em" z wszędobylskim 2 Chainzem, ani przesadnie popowe "Mine Games", ani bardzo przeciętne "New Bugatti", "I Swear To God", "Off The Boat" czy "King Of Diamonds". Niby dużo, ale to w końcu tylko mixtape: wydawnictwom tego typu można wybaczyć więcej. Tym bardziej, że kolejne jedenaście utworów to pozycje co najmniej dobre. A jest to dorobek, z którego można by sklecić wcale niezły album.

Weźmy takie "High Definition" czy "MMG Untouchable". Oba świetnie wyprodukowane, dobrze zarapowane, oryginalne. Weźmy hipnotyczne "MMG The World Is Ours" czy "Party Heart". Weźmy chwytliwe "Ring Ring" czy "Rich Forever" z Johnem Legendem, po przesłuchaniu którego nabiera się ochoty na wstanie z fotela i rozpoczęcia swojej własnej drogi ku wiecznemu bogactwu.

Ale ten album to nie tylko garść mocnych produkcji i gościnnych występów z najwyższej półki; to też wysoka - zaskakująco wysoka - forma samego gospodarza. Rick Ross znany jest bardziej z dobrego ucha przy wyborze beatów niż raperskich umiejętności, ale grzechem byłoby nie zauważyć poczynionych przez niego postępów. Systematycznie doszlifowuje swoją technikę: na "Rich Forever" od czasu do czasu rzuci intrygującym wersem, czasem sensownie użądli, a to wszystko doprawia potężnym pokładem charyzmy.

Charyzmy, której nie da się przyćmić. Gości na "Rich Forever" mamy kilkunastu, ale Rozay nie pozwala zepchnąć się na dalszy plan, panuje nad całością jak gospodarz z prawdziwego zdarzenia. Co bynajmniej nie oznacza, że goście nie błyszczą. Błyszczą, i to jak! Przede wszystkim dwóch z nich: Drake w "Stay Schemin", które posiada podobny potencjał, co zeszłoroczne "I'm On One" z płyty DJ'a Khaleda i Nas w bezbłędnym "Triple Beam Dreams". Ten pierwszy w bystry sposób odpowiada na zaczepki Commona i komentuje obecną sytuację Kobe Bryanta. Ten drugi natomiast - uracza nas zwrotką jak za dawnych lat ("I remember watching Scarface for the first time/ Look at that big house, that Porsche paid for by crime/ How could I sell this poison to my people's in my mind?/ They dumb and destroy themselves is how I rationalize"), czym jeszcze bardziej podsyca apetyty na "Life Is Good". Warto również wspomnieć, że chwytliwy refren w "Stay Schemin" zawdzięczamy nie tyle French Montanie, co... Nasowi.

Natomiast Rozayowi zawdzięczamy bardzo udany mixtape, po którym ślinka na "God Forgives, I don't" cieknie jeszcze bardziej. W zasadzie pozostaje jeden niesmak - że na premierę tego albumu trzeba jeszcze poczekać.




KAR
Haters gonna hate, Rysiek zawsze spoko.
MiaMi
da fuckin' bos$
xxxjoeystarr
Dobry mixtape choć Nas zjadł go całego jedną zwrotką. Diddy potrafi spierdolić tak naprawdę każdy kawałek tak abym nigdy nie chciał go więej słuchać co udowadnia choćby tutaj.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>