Iggy Azalea "The New Classic" - recenzja nr 2

recenzja
dodano: 2015-02-08 17:00 przez: Mateusz Natali (komentarze: 7)

Od początku (no dobra, prawie początku) widziałem w Iggy spory potencjał, ale nie przypuszczałem, że jej debiut namiesza aż tak. "The New Classic" zapewnił jej 4 nominacje do Grammy, ogromną popularność, skupienie na sobie uwagi całej branży (w ostatnim czasie dyskusja nawet gdy bez jej udziału to często toczy się wokół niej) a singlowe "Fancy" zaraz osiągnie na Youtube pół miliarda odsłon. Nie ma wątpliwości, że urodzona w Australii Azalea to na ten moment kobieta numer dwa w rapowym mainstreamie - i kto wie czy to nie jej wjazd z buta zmobilizował Nicki Minaj do tego, by wydać najlepszy album w swoim dorobku. W obliczu tych wszystkich okoliczności brak recenzji debiutu Iggy na naszych łamach jest sporym niedopatrzeniem - nadrabiamy je (i to podwójnie) rzutem na taśmę tuż przed ceremonią Grammy, na której zwycięstwo Azalei może być jeszcze większą kontrowersją niż ubiegłoroczny triumf Macklemore'a nad Kendrickiem.

Zapytajmy więc krótko - o co to całe zamieszanie? Czy mamy do czynienia raczej z sezonową ciekawostką czy postacią, która może na dłużej zahaczyć się w czołówce list?

Jak dla mnie zdecydowanie druga opcja. Nie dość bowiem, że Iggy jest śliczna (sorry, tego argumentu w prognozowaniu karier raperek chyba jeszcze długo nie da się pominąć), to całkiem charakterna z niej dziewczyna, mająca na siebie ciekawy pomysł i potrafiąca zarazem odnaleźć się typowo radiowej stylistyce, jak polecieć z pazurem czy w sposób bardziej osobisty. Już przy okazji pierwszych numerów, które przyniosły jej popularność jeszcze przed wyborem do XXL Freshman i wstąpieniem w szeregi Grand Hustle skupiała uwagę nietypową muzyczną stylistyką - garściami czerpała z najświeższych trendów, elektronicznych inspiracji, serwując numery, które brzmiały tak, że jedni odrzucali je na starcie (sam słysząc pierwszy raz "Pu$$y" niezbyt byłem przekonany), ale za to chwytał target szerszy i bardziej klubowy. A do tego wciąż pozostawała na tym tle wyrazista - by przypomnieć tylko "My World".

Podobną mieszankę spotykamy na jej debiucie - Azalea nie sili się na odkrywanie Ameryki, bardziej wrzuca do wielkiego kotła hip-hop, EDM, dance-pop, trap i serwuje danie, które brzmi mocno współcześnie, choć potrafi i sięgnąć do klimatów oldschoolowych ("Fancy" to przecież rzecz mocno "ejtisowa"). Jasne - to nowe trendy potraktowane stricte w mainstreamowy sposób, bez wielkich innowacji czy alternatywnych jazd, ale tego można było oczekiwać słysząc wcześniejsze materiały Iggy. To rap wycelowany w same szczyty list przebojów, który ma zrobić z Iggy bardziej nową Lil Kim niż Lauryn Hill. I w tej kategorii sprawdza się dobrze. Australijka oferuje nam mix osobistych historii i wspominek (potraktowanych bardziej jak motywy czy punkty zaczepienia niż głęboko analizowanych), flirciarsko-miłosnych patentów oraz braggów. Potrafi zaśpiewać, ale także kąśliwie nawinąć, przyspieszyć, złamać tempo, zadrapać mocniejszym wersem. Takie "Change Your Life" ogląda się równie dobrze jak słucha, "Work" pokazuje spory potencjał i udanie zarysowuje całość, a "Fancy" choć momentami zbyt kiczowate i kopiujące patent Mustarda a obok nominacji do Grammy pojawia się w rankingach na najgorszy singiel roku to nie da się zaprzeczyć, że rolę spełniło.

Opisuję tak te atuty Iggy i plusy "The New Classic", jednak debiut idealny na pewno to nie jest - miejscami inspiracje aktualnymi trendami przenoszone są zbyt prosto i matematycznie, jakby bezrefleksyjnie wymierzone w sukces radiowo-medialny, a klimatyczny misz-masz ma do siebie też to, że Azalea wciąż bezpiecznie trzyma się założonego schematu i rzadko pozwala sobie na mocniejsze zaskoczenie czy głębsze wejście w temat - wiemy, że była samotną 16-latką w środku Miami, ale dokładniejszych przykładów przeżyć z życia czasem brakuje (szczególnie zestawiając z tym jak na "The Pinkprint" otworzyła się Nicki). Miejscami jest zbyt płasko, mass-mediowo i plastikowo, jakby majorsowe kalkulacje trochę przyćmiły błyskotliwość raperki.

Czym jest więc "The New Classic"? Płytą roku nie, ale solidnym debiutem, który powinien dać rozpęd do sporej kariery - Iggy potrafi rapować, intrygować, skupiać uwagę, a do tego wie, co w muzyce piszczy i zgrabnie sięga po najświeższe trendy. Oby więcej siebie a mniej kalkulacji i plastikowych prób zahaczenia o high-school-musicalowy target a możemy mieć z niej sporo pociechy. Na razie 4-.

Komsi
Szkoda, że pewnie wygra Grammy. Wolałbym Schoolboya albo Gambino, ale to raczej niemożliwe :)
słuchacz
wyjebane na nią po całości, nie wiem dlaczego, ale od zawsze wkurwiały mnie rapujące kobiety, mają takie wkurwiające głosy i dykcję kiedy rapują, że mam takie uczucie, że stoją nade mną i pierdolą, mam chęć zajebać im z liścia, oczywiście jej nie hejtuję bo dla mnie ona nie istnieje, poza tym raperki w beefach na starcie są skazane na porażkę, po prędzej czy później wychodzi kto je ruchał i komu dawały
kacap
zgadzam sie w 100%
lajner
totalnie podbijam wypowiedź użytkownika "słuchacz". wiele razy podchodziłem do słuchania jakiejś raperki i zawsze przegrywałem.
igiiiiii
Przeciez to jest jakis debil. Nie bede nawet komentowal tego wyjebania z liscia bo jest zalosne ale zeby nie doceniac raperek a uwazac sie za fana rapu trzeba ryc ignorantem. Lil Kim, Missy Elliot, Mc Lyte, Eve, Lauryn Hill, Queen Latifah i liste mozna ciagnac i ciagnac sa lepsze niz 80 % raperow.
ASAP Yoda
Panie słuchacz, rozumiem, że można nie lubić kobiecego rapu, ale seksizm, który bije z Pana wypowiedzi jest co najmniej niestosowny. Pozdrawiam.
PR
DOBRA DUPCIA

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>