J. Cole "Cole World: The Sideline Story" - recenzja nr 1

recenzja
dodano: 2011-10-26 20:00 przez: Daniel Wardziński (komentarze: 16)
Fayetteville... Tylko wikipedia wie gdzie to jest. Cole odpowiadając na pytanie o to skąd pochodzi, musi czuć się podobnie jak ja, kiedy mówię, że jestem z Gąsocina. No chyba, że odpowie "jestem z Roc Nation", albo jeszcze lepiej "jestem z pierwszego miejsca Bilboardu, byaaaatch". Gość na długo zanim wydał swój pierwszy solowy album był propsowany przez największych tej gry, którzy mówili o nim w samych superlatywach. Kiedy Nas mówi o Tobie, że jesteś dla niego inspiracją znaczy, że naprawdę jesteś kimś. Albo, że Nas spalił tego dnia o jednego blanta za dużo, ale w tym wypadku raczej to pierwsze.

Baliśmy się już w pewnym momencie, że ten album gdzieś ugrzęźnie, a Jay okaże się cwanym dupkiem, który chce umiejętnie zablokować sobie konkurencję. Nie ukrywajmy - liryczne możliwości Cole'a niejako predestynują go do tego, żeby zmienić grę. To nieprawdopodobnie utalentowany raper. Pytanie dnia: co zrobił z tym talentem?

Spieniężył go. To na pewno. 218 tysięcy egzemplarzy w pierwszym tygodniu, 305 tysięcy ogólnie i duże szanse, żeby sobie zawiesić debiut w złotej oprawie na ścianie w sypialni odwalonego na cacy domu na morzem. Nie wahajmy się jednak powiedzieć wprost - cierpi na tym sztuka. Cole jest mikrofonowym rzeźnikiem i już ósemka nawinięta w "Intro" pokazuje to w pełni, a "Dollar And The Dream III" daje na wejściu nadzieję na klasyczny debiut. Pozorne. Niestety. Proporcje kawałków przy których dojrzewająca młodzież będzie ronić łezkę w poduszki nie dają żadnych złudzeń - Cole miał za plecami "ekspertów". Może nie mówili mu "albo robisz tak albo twój album wyjdzie na 10 lat jako biały kruk", ale pewnie takie "to się nie sprzeda" bohater albumu usłyszał nie raz i nie dwa.

Pięknie to brzmi jak wciela się w dwie strony kłótni pomiędzy spodziewającą się dziecka parą w "Lost Ones" (druga zwrotka to jeden z najmocniejszych momentów albumu), wers o MJ i Lebronie w "Sideline Story" to rzecz, której się nie da zapomnieć, a flow z "Cole World" to majstersztyk, ale to tylko kolejne powody by wkurwiać się na tego zdolniachę. Numeru z Jayem nawet nie komentuję, bo to żenujące, ale jak to jest możliwe, że na albumie nie ma "Who Dat" i "Blow Up", dwóch numerów przed którymi można tylko bić pokłony? Co tu ma być siłą ognia? Ten miałki, rozmemłany numer z Drake'iem? "Work Out"? "Rise And Shine"? To numery, które są spoko, chwilami nawet bardzo spoko, ale bez urazy... Stać go na ZNACZNIE więcej. Hitowe w opór "Nothing Lasts Forever" zepchnięte na koniec zamiast wkręcać się ultrachwytliwą melodią w łeb powoduje już odruch wymiotny jako n-ty smutny numer o miłości na tym albumie. Southside'owe "Can't Get Enough" jest mocne, "Breakdown" urzeka, ale w kontekście całości... Tak tutaj miękko, cieplutko, grzecznie i sympatycznie, że na okładce brakuje tylko pluszowego misia do którego przytula się ten wymiatacz. Dodajmy, że typa stać na liryczne morderstwa, ba, ludobójstwa w których padłaby większość sceny... Czemu dał się tak zmanipulować?

Muzycznie też niby nie ma się czego czepić. Bo i czego jak nad brzmieniem czuwało pewnie trzydziestu inżynierów dźwięku. Wszystko odpicowane, takie ksywy jak No I.D. czy 1500 Or Nothin' nie znalazły się tu przypadkowo, ale co tu dużo gadać... Brakuje tu jaj, ikry, mocy, siły przebicia... Mnóstwo patosu, przearanżowanych, przeładowanych podkłądów, które sprawiają, że słuchając ma się wrażenie, że słuchamy muzycznego odpowiednika hollywoodzkich produkcji. Niby wszystko hula jak należy, ale to było, a wykonanie bliskie ideału jest... Nudne! Przecież to debiut. Gość ma możliwości, które wykraczają poza zakres waszej wyobraźni, a przez połowę płyty gada o tym, że pani X zostawiła pana Y, a ten jest zły, albo o tym, że rozstanie zaboli, bo babcia jego panny go kocha.... NIGGA PLEASE! W efektowne wersy to ubiera, ale to nie porywa. Wierzę, że na drugim albumie (który podobno w połowie 2012 roku) bardziej zaufa sobie niż podszeptom zza pleców. I nie pozbędzie się z płyty lead-singla. To dobry album, ale tylko dobry. Czwóreczka. Z minusem za marnowanie olbrzymiego potencjału na biznesowe kalkulacje. Sideline Story... Gość wstał, założył trykot wymarzonej drużyny, wszedł do gry i rzucił dziesięcy punktów w meczu. Za dużo żeby go zjechać, ale to kaliber gracza, który może rzucić i sześć razy więcej. Oby następnym razem.

Michax9
Moim zdaniem płyta jest w prze chuj zajebista.Cole zniszczył kompletnie, a jego lżejsze piosenki nazywając mialkami, widać, że gowno znacie się na rapie. Jakby całą płyta była na mocnych bitach i tekstach to by się to stało zbyt jednolite i nudne. Cole pocisnal w różnorodność. Jak dla mnie 10/10. Best CD ever
p do n
true true
dzidek877
Daniel, co ty pierdolisz stary?:) oczywiście rozumiem twój obiektywizm ale ta płyta po prostu miażdży! To jedyny mainstream który nie wychodzi mi dupą razem z gównem a'la Carter IV!:/ Sideline story - życzę Wam wszystkim, rodzimym raperom abyście potrafili stworzyć taki klimat jak w tym numerze. Cole World lub God's Gift - proponuje udać się do iSpot'u, założyć na uszy Monster Beatsy od Dreja (lub oczywiście zakupić!) i myślę że zabawa z tą płytą dopiero się rozpocznie. No i na koniec oczywiście In the morning. Pomijając to ścierwo, Drake'a, numer rozpierdala, a mianowicie linia basu. Polecam zajarać, napić się piwka, słuchawki na uszy i wyłącz się na godzinke a dopiero później weź się za recenzję. Po za tym, jeżeli dla Ciebie "Rise And Shine" jest spoko...to ja dalej nie komentuję tych wypocin. Mnie ten numer rozierdolił, wyszedł trzewiami i pozamiatał. Jaram się tym kotem bo rozpierdala system.
NIGGA PLEASE!
dojebales ziomek "rozumiem twoj obiektywizm"
NIGGA PLEASE!
mr nice watch zajebisty track gowno sie znasz ;D
Anonim
Work Out mnie rozkurwiło! Numer z Jay'em to przepierdolony i przejebany pokaz Flow - Flow, jakie powinien mieć Rap wchodzący w drugą dekadę XXI wieku. "Mnóstwo patosu, przearanżowanych, przeładowanych podkłądów" - to ostatni album Westa też powinieneś zlać do suchej nitki;) Ostatnie porównanie mi sie podoba:) Ale Daniel - Jakby Cole nagrał trueschoolowy, klasyczny, śmierdzący Nowym Jorkiem materiał też by było nie dobrze. Takie są realia teraz, a zaliczenie debiutu ze sprzedażą rzędu 50k sztuk nie byłoby powodem do dumy - wręcz przeciwnie. Ja osobiście nie mogłem przestać słuchać tej płyty...pobakiwanie o podszeptach jest może i dość prawdopodobne ale nie sądzę, żeby miały one większy wpływ przy pracy tego rapera, poprostu:)
biggggg
100 % trafione w moje odczucią , j cole to kocur straszny ale ta płyta jest poprostu miękka śmierdzi Drakem i Kid Cudim , płyta do słuchania w łózku z laską , liczyłem na więcej
true
to nie recenzja, to bardziej wylewanie swoich łez na elektroniczne kartki. Zero spojnosci, umiejscowienie Jeremiergo w padole i tam go trzymanie do konca "recenzji". Widac w Gąsocinie są braki w lekcjach jezyka polskiego Pozdrawiam
matt
@True zrecenzowałeś recenzje, ninja please;) 5! / zgadzam się z naleśnikiem! Wytwórnia mainstreamowa w USA to nie label w polsce, że nagrywasz co chcesz bo i tak przy debiucie zgarniesz 5k więc jeden chuj czy to trueschool czy chujsql... tak czy inaczej dla mnie płyta mega zajebista!
maciej z południa
GĄSOCIN 4 LIFE WIE TO KAŻDY HIP HOP W POLSCE, DANIELKU
philips
nie ma nie bylo i nie bedzie chyba gorszych recenzji niz meda aka kwiata aka daniela wardzinskiego, kurwa czy ty Danielu wogole czytasz co napisales? egzaminy gimnazjalne sa bardziej skladne, ja jebie porownujac to do starych ecek flint'a kowala calaka czy grabiszczego mozna dostac kurwicy
kameleon
No i muszę napisać parę słów bo się wkurwiam. Jeden z drugim załóżcie sobie stronki i piszcie prze mega recenzje! Naprawdę nikt nie każe wam tu zaglądać i czytać "wypocin". Za każdym razem to samo. Denerwuje mnie gazeta Fakt więc jej nie czytam. Ty też nie musisz czytać jeśli wszystko jest tutaj złe! a Ty philips już podchodziłeś do gimnazjalnego? z tą ortografią i składnią chyba kiepsko co? Ja też często się nie zgadzam z recenzjami ale to nie powód do jechania wszystkich o wszystko. Nie uda się Wam przekonać do jednego myślenia. Dla mnie ten album jest zajebisty to moja opinia. Mam ją w głowie a reszta może być zawiedziona jak Daniel.
ja pierdole
zgadzam się z autorem recenzji, idealnie opisał moje odczucia. Kurwa, słuchałem mixtapów J. Cole'a, niektóre kawałki wręcz miażdzyły, jarałem się jak niemiłosierny Return of Simba, bo cisnął tam kozackie linijki, i pokazywał charyzme, pokazywał siebie, a tu takie miałkie gówno wyszło. Czekałem na tą płytę jak pewnie dziś bym czekał na illmatica wiedząc jaki będzie rozpierdol, no ale kurwa, tak się zawiodłem. Raz przesłuchałem. Raz, więcej nie moge. I nie pierdolcie mi że po razie nie poznam piękna tego albumu, bo nie takie kurwa Cole'a uwielbiam.
Autor
HAHA, Daniel Wardznski to pedryll który ch##a sie zna, ma pare latek, a wy sie wczuwacie. popkiler to beka, dystansu boyzz.
japierdole
mam dystans, w chuj, aż nim tryskam, ale w takich sytuacjach kiedy po prostu nie wchodzi mi to na co tyle czekałem to propsuje odczucia co do płyty, mam takie same, girlzz
Anonim
W pełni się zgadzam z recką mojego imiennika:) @Autor - założę się że Daniel znał już Illmatica za nim ty poznałeś pewną piosenkę Wodeckiego:)

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>