Port Of Miami

Port Of Miami

recenzja
dodano: 2014-02-28 17:00 przez: Mateusz Natali (komentarze: 12)

Tak, nie lubię Ricka Rossa. Przestałem być jego fanem po całej "aferze klawiszowej", a szczególnie po tym, gdy odpowiedzialnego za ukazanie się w mediach (podważanych i zaprzeczanych wciąż) materiałów dziennikarza Ross zwabił do siebie na spotkanie, by "rzucić na przekopkę" własnym ochroniarzom (zdjęcia poobijanego Vlada były swego czasu widoczne w rapowych mediach). W rapie większej lub mniejszej hipokryzji się nie uniknie, ale miejsca na czyste aktorstwo w nim nie widzę - a właśnie z muzycznym aktorstwem bardziej nadającym się do nagrodzenia Oscarem niż Grammy mamy do czynienia w przypadku Oficera Ryśka, którego nawet 'prawdziwy' Rick Ross, baron narkotykowy, od którego "pożyczył" ksywę i całą osobowość wyzwał na drogę sądową i niejednokrotnie krytykował.

Nie zmienia to faktu, że szanuję gościa za to, jak wybrnął a raczej wyszedł znacznie silniejszy z - wydawałoby się - wizerunkowej sytuacji patowej. Zbudował całe imperium Maybach Music, jest dużo mocniejszy niż przed aferą, a do tego otoczył się utalentowanymi młodymi MC, których kariery u jego boku nabierają sporego rozpędu (Wale, Meek Mill, Stalley, Rockie Fresh). Ale nie o tym miałem pisać tym razem - jest jeden album Rossa, do którego wciąż wracam, który jest prawdziwą bombą i który pokazuje wtórnej postlugerszczyźnie czym powinny być mainstreamowe bangery w southowym stylu. "Port Of Miami" to prawdziwy fenomen i jedna z najlepszych mainstreamowych produkcji ostatniej dekady. Na 19 numerów na trackliście 18 mogłoby być singlami, a 19-ty to... intro. Taka sytuacja zdarza się równie rzadko, co uliczny raper przyłapany na przeszłości w służbie więziennej.