Czarface "Czarface meets Ghostface" - recenzja

recenzja
kategorie: USA, Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2019-03-04 15:00 przez: Adrian Kukawski (komentarze: 3)

Every Hero ends with Ghostface Killah

W niespełna pół roku po premierze płyty z MF Doomem, Czarface zaczyna pracować nad kolejnym materiałem. Efektem tego w ostatnim kwartale 2018 roku świat rapowy obiegła informacja, iż Inspectah Deck oraz Ghostface Killah łączą ponownie siły. GFK ostatni materiał wydał w kooperacji z kanadyjskim BadBadNotGood 4 lata wcześniej. Tego samego roku wydał kontynuację Twelve Reasons to Die i zrobił sobie przerwę - najdłuższą w swojej karierze. Po tej nieobecności, postanowił wrócić z nowym albumem, który będzie wspólną płytą z Czarface. Płytę zapowiedziano na luty 2019 roku. 20% Wu-Tang Clan robi nową płytę, czyli sprawy przybierają bardzo ciekawy obrót dla każdego fana nowojorskich klasyków. Z drugiej strony - Ci dwaj Panowie, razem w tym roku skończą prawie 100 lat oraz są aktywni na scenie prawie trzy dekady.  Co z tego mogło wyjść?

4 grudnia 2018 wypuszczono pierwszy singiel „Iron Claw” (nomen omen to jeden z lepszych numerów na płycie, więc idealnie został wybrany na singiel) i poza tym nic więcej. Data premiery oraz singiel. Album praktycznie nie miał żadnej akcji promocyjnej, drugi singiel „Mongolian Beef”  ukazał się dopiero na trzy dni przed premierą.

 

W mojej opinii, płyta ta miała największy potencjał marketingowy w historii grupy i twórcy mogli śmiało zagrać na sentymencie do Wu-Tang, nie skorzystali jednak z tej okazji. Postawiono (tak jak wcześniej) na minimalizm oraz niedopowiedzenia. Najaktywniej płytę promował Esoteric w swoich mediach społecznościowych. Trudno powiedzieć, czy było to celowe bagatelizowanie, czy jednak ograniczenie podyktowane różnymi prawnymi względami (np. brak możliwości promowania słowem „Wu-Tang”).

Faktem jest, że fani Czarface oraz Ghostface Killah o nadciągającej płycie wiedzieli i mogli spodziewać się dużo dobrego po „Iron Claw”. Do szerszego grona odbiorców nie starano się nawet dotrzeć, nie zastosowano sztuczek promocyjnych i jest to – moim zdaniem - uczciwe podejście. Jeśli jest się krytykiem takich zachowań w swoich tekstach, to samemu trzeba dawać przykład. Oczywiście, złośliwi mogą się zastanowić, czy ten wybór wynikał raczej z własnych ograniczeń, niż przekonań (marketing kosztuje). Możliwe również, że walka o współczesnego fana jest góry skazana na porażkę, bo nie jest to album, który może stanąć do walki z nowoczesnymi trendami i wygrać. Jest to pewien romantyzm boom-bapu w wydaniu z 2019 roku, walka dla walki. O pozycję oraz przypominanie korzeni - niekoniecznie z szansami na zwycięstwo.  Na nowej płycie nadal Czarface stoi na straży wartości, których pilnował wcześniej i znów chce o nie walczyć. Starcie tym razem rozpisano na 12 rund.

Do walki, głosem  Macho Mana, zostajemy wezwani już w otwierającym płytę kawałku. Zostają nam przedstawieni członkowie drużyny oraz komunikat, iż Czarface znalazł się w niebezpieczeństwie. Czas połączyć siły i walczyć: „All-star feelin', my G, you should see the team, Former great, spoken word, world circulatin'. I zaczyna się właściwy album.

Ghostface Killah posługuję się na płycie nazwą Faceczar. Więc mamy tutaj Czarface/Faceczar stosowane zamiennie i to on zaczyna od symbolicznego założenia maski w „Face Off”.

Ayy, yo it's CZAR vs. Ghost, we about to face off
Turn my mic up, and when my verse drop, turn the bass off

Wystarczy jedna zwrotka, aby pozbyć się wątpliwości, że GFK tutaj pasuje. Odnalazł się w tej konwencji idealnie. Wystarczy też sprawdzić pierwszy kawałek, by uświadomić sobie, jaką konstrukcję będzie miał ten album, bo ten kawałek to również pewien standard dla kolejnych.
Połowa numerów opiera się na schemacie: zwrotka Esoteric, zwrotka Ghostface Killah, zwrotka Inspectah Deck. Zmienia się kolejność występów, ale schemat pozostaje ten sam. Praktycznie zrezygnowano z refrenów, których rolę pełnią luźne interludia. Są jednak one trochę inne, niż na albumach poprzednich, mniej tutaj wstawek z seriali i filmów. Wyjątkiem od braku refrenów są trzy numery, w których gościnnie występuje Kendra Morris. Jej śpiew to jedyny element gościnny na tej płycie. Każdy superbohater potrzebuje swojej damy w opałach. Dama ta, niestety,  w „The King Heard Voices” faktycznie w wydaje się być w niezłych opałach- wokale nie rzucają na kolana. To, co miało w zamyśle być chórem anielskim, okazało się lekkim kapiszonem.

Każdy bohater potrzebuje też złoczyńcy. Wychodzi jednak na to, że Ghostface Killah nie jest niezbędny dla naszego protagonisty. Dlaczego? Album składa się z 12 numerów, 11 to pełnoprawne kawałki, bo początkowy pełni rolę intro. Ghostaface pojawia się w 5. To nie zarzut, bo jego obecność jest tutaj znacząca, ale osobiście spodziewałem się od niego więcej, niż 5 przyzwoitych zwrotek. Ghostface Killah brzmi bardzo naturalnie dzięki swojemu dynamicznemu flow, ale nie wyróżnia się tak jak MF Doom rok temu. Atakuje po prostu równie celnie, jak pozostali dwaj mc’s.  

Od strony producenckiej mamy The Czar-Keys, czyli 7L & Spada4. Spada4 to producent, z którym 7L współpracuje od bardzo dawna. Wspólnie wykonali kilka bitów już na pierwsze „Czarface”, teraz podpisują się jako „The Czar-Keys”. Poza zmianą w podpisie, mamy też pewną zmianę w aranżacji i stylu. Każdy utwór ma wyraźny bas, który popycha rytm wraz z uderzeniami perkusji bądź bębnów. Okazjonalnie pojawiają się tutaj syntezatory, gitara funkowa, czy wstawki z motywów znanych seriali animowanych z lat 90 (X-Men, Spider-Man). Strona producencka płyty jest dopieszczona, jak przy poprzednich produkcjach i brzmi  po prostu świetnie. Warto sprawdzić ten album dla samych bitów. Ile nowych albumów może się tym pochwalić? Moim faworytem jeśli chodzi o aranżację jest „Czarcade 87”. Wraca  Macho Man, a sam track jest przesycony komiksowo-popkulturowymi easter eggami.

To płyta, która jest bliska nowojorskiemu brzmieniu z lat 90. Czuć pierwiastek „WU” oraz słychać pewność siebie wykonawców. Album ma szybsze tempo i cięższe brzmienie, ale również mniejszą ilość rozpraszaczy w postaci komiksowo-kreskówkowych wstawek. Co istotne,  mimo tego, że Czarface wydaje kolejny album rok po roku, to nie kręci się w kółko. Jasne, to nie jest nic nowego. Jasne, to nadal bragga i boom-bap, ale istotne jest, że płyta trzyma poziom poprzednich wydawnictw. Jest mniej idealistyczna, niż poprzednie, ale potrafi dać radość słuchaczowi. To prawie 40 minut wycieczki po rejonach, które już się zna, ale chętnie do nich wraca. Ja będę wracał na pewno.

Jaki dalszy los czeka Czarface? Od strony finansowej koszty powstania tych albumów nie są wysokie. Zwłaszcza, jeśli twórcy nie prezentują klipów, czy wyszukanych akcji marketingowych. Nie wiadomo jeszcze, jak poszła sprzedaż w pierwszym tygodniu, ale obserwując reakcji mediów i fanów – można uznać, że płyta jest oceniana bardzo wysoko i ludzie są zadowoleni. To mimo upływu lat i renomy twórców nadal bardziej underground niż mainstream. Twórcy mierzą siły na zamiary. I jeśli nadal będą znajdować w sobie chęć to saga może trwać jeszcze lata. W mojej opinii, usłyszymy za rok kolejny Czarface. Czy to będzie album w oryginalnym składzie czy dojdzie ktoś nowy? Czas pokaże.

Gołab z Jeżyc
Siedze na strychu jak cos
koklklkl
Ten czarfejs to Polak? Dlaczego nazwał się po polsku? Jak go sie wymawia?
GROM
Zajebiste to jest, nie znałem więc jest co nadrobić !

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>