Justin Timberlake "The 20/20 Experience 2 of 2" - recenzja
Tegoroczny powrót Justina Timberlake'a śmiało można nazwać powrotem króla. Po 7 latach ciszy zaatakował albumem, który będąc totalnie nie nastawionym na dzisiejsze trendy i medialne realia zdominował wszystkie listy sprzedaży i przebojów. Album, na którym większość numerów trwa powyżej 6-7 minut, a brzmienie nawiązuje do mieszanek gatunków, z których żaden nie zbliża się do tego, co w tym momencie jest na topie, czym pokazał, że jest tu od ustanawiania trendów a nie podążania za nimi. Wyszło świetnie, JT postanowił pójść więc za ciosem i pół roku później wypuścić drugą część, uzupełniającą "The 20/20 Experience". Czy słusznie?
A no niekoniecznie, bowiem wygląda i brzmi to trochę tak, jakby ktoś zarządził dogrywkę po wygranym meczu, a jak wiadomo zawsze lepszy jest niedosyt niż przesyt. I wszystko to tu słychać. "2 of 2" jest kontynuacją muzycznej linii obranej na części pierwszej, zarówno w kwestii klimatu jak rozbudowania brzmieniowo-aranżacyjnego. Jednak wciąż z tyłu głowy świta nam myśl, że to wszystko przecież dopiero co słyszeliśmy i to w wyraźnie lepszej wersji. Brak tu bowiem highlightów takich jak "Mirrors" czy "Strawberry Bubblegum", całość poziom trzyma, ale przypomina raczej uzupełnienie, by nie powiedzieć zbiór odrzutów z części pierwszej. Jasne, że płyta o level słabsza od wybornej wciąż jest dobra, ale po co psuć pierwsze wrażenie i rozmieniać to na drobne?
"The 20/20 Experience: 2 of 2" to dobra płyta w klimatach r&b/soul/pop. Jednak w wypadku gościa, którego dwa ostatnie wydawnictwa były mówiąc w skrócie świetne (szczególnie wybitne wręcz "Futuresex/Lovesounds") określenie "dobra" powinno być obelgą. Fani głodni więcej po części pierwszej niech śmiało sprawdzają, reszta powinna nastawić się na to, że to tylko swoiste "bonus cd" tego, co słyszała pół roku temu. Czwórka z minusem.