Snoop Doggy Dogg "Tha Doggfather" (Klasyk Na Weekend)

recenzja
dodano: 2012-08-11 21:00 przez: Paweł Miedzielec (komentarze: 11)
Kiedy czytacie te słowa, jestem już w drodze na Coke Music Festival, aby kolejny raz zobaczyć jednego z moich muzycznych idoli. Rap Snoop'a na "The Chronic" i "Doggystyle" był jednym z pierwszych, jakie usłyszałem w początkowym stadium mojej fascynacji "czarną muzą" i do dnia dzisiejszego zajmuje specjalne miejsce w moim sercu.
Obecnie, Snoop Dogg jest jedną z największych gwiazd muzyki rozrywkowej i droga, jaką przebył od od szczeniackiego freestyle'owania z kumplami w Long Beach do występów przed wielotysięczną publiką na najpopularniejszych festiwalach świata jest naprawdę imponująca.
Wciąż jednak powracam z sentymentem do starych nagrywek, łudząc się że Snoop razem z resztą swojej starej ekipy DPGC, nagrają jeszcze kiedyś materiał równie przełomowy jak "The Chronic".

Póki co jednak, przymykam oko na często dziwne eksperymenty muzyczne starego psa i staram się wyłapywać z jego nowych nagrań tak dużo tej starej magii, jak tylko się da. W końcu nie można mieć pretensji do 40-letniego, ustatkowanego faceta z żoną i dorastającymi dziećmi o to, że nie zatrzymał się mentalnie w rozwoju na poziomie dwudziestoparoletniego młokosa i nie nagrywa nadal gangsta rapu. Na pewne rzeczy nie mamy po prostu wpływu...

Podróż pociągiem zajmie mi jakieś 8 godzin, dlatego też mam przy sobie całą dyskografię Dogg'a, którą zamierzam przewałkować raz jeszcze w drodze do Krakowa a na pierwszy ogień pójdzie album, który darzę szczególnym sentymentem.
"Tha Doggfather" to jedna z płyt, skazanych od początku na porażkę, która zwyczajnie nie mogła sprostać zbyt wysokim oczekiwaniom i szumnym zapowiedziom. Wszyscy żądali wręcz niemożliwego - aby krążek w każdym elemencie bił na głowę słynne "Doggystyle". Jednak Snoop Dogg w roku 1996 nie był tym samym raperem co trzy lata wcześniej.
W prywatnym i muzycznym życiu muzyka wydarzyło się wiele - od procesu o morderstwo, poprzez odejście Dr. Dre, na konflikcie East-West i zabójstwie Tupaca skończywszy. Nie był to łatwy okres, dlatego nie dziwi fakt, że Snoop na płycie "Doggfather" brzmiał zupełnie inaczej niż na debiucie i zdradzał oznaki wypalenia. Jego rap wydawał się być pozbawiony tej ikry i błysku, cechującego poprzednie nagrania. Przyjemności w odsłuchu nie ułatwiał również grobowy wręcz klimat, panujący na większości numerów.
Słuchając "Tha Doggfather" pierwszy raz wiele lat temu, nie opuszczało mnie dołujące uczucie, wywołane przez wypływającą z głośników muzykę. Z perspektywy czasu, musiałem jednak zrewidować swoje poglądy.

"Tha Doggfather"
nie jest może płytą tak przyjemną w odsłuchu jak "Doggystyle", ale dzisiaj uznaję ją za drugi najlepszy album w dorobku Snoop'a. Dlaczego?

Przede wszystkim jest to materiał bardziej dojrzały, idealnie oddający nastrój, jaki panował w Death Row pod koniec 1996 roku. Poziom laid-back'u może i uboższy niż na "Doggystyle" a zastrzyk g-funkowej energii dużo mniejszy, niemniej jednak krążek ma swoje momenty.
"Up Jump Tha Boogie" i "Snoop Bounce" z pewnością poruszą twoim ciałem w zbliżonym stopniu do słynnego "Ain't No Fun" a singlowe "Snoop's Upside Ya Head" to bangier wcale nie gorszy od największych klasyków z "Doggystyle".
Tytułowe "Doggfather" z chwytliwym refrenem w wykonaniu Charlie Wilson'a oferuje solidna porcję relaksującego brzmienia, podobnie jak "Groupie", przy którym zawsze mam ochotę pobujać sobie luźno banią.

"2001" jest za to świetnym przykładem, że nawet pozbawiony ognia i motywacji Snoop nadal "can make the whole crowd bounce yo".
Największym highlight'em płyty zawsze jednak było dla mnie "Vapors" - luźna interpretacja numeru Biz Markie'go, gdzie Doggfather powraca na chwilę do życia i pełni formy.
Drugim takim odmulaczem jest "Blueberry", które pierwotnie miało trafić na album LBC Crew ale ostatecznie wylądowało na solówce Snoop'a. Na temat tego numeru pisałem już przy okazji recenzji "Haven't Ya Heard" więc powiem tylko tyle - przesłuchajcie zwrotkę Kurupt'a i obczajcie to, jak wchodzi w bit. Masakra!

Niewątpliwie pozytywną cechą "Tha Doggfather" jest spójny klimat i względnie równy poziom wszystkich utworów a sama płyta kończy się wyjątkowo mocnym akcentem w postaci "Downtown Assassins", gdzie vintage produkcja Daz'a i świetna zwrotka Tray Dee zostawiają poczynania gospodarza w cieniu i napędzają cały numer.

"Tha Doggfather" nie jest może materiałem idealnym i nie ma co startować do "Doggystyle", ale muzycznie trzyma się mocno korzeni twórczości Snoop'a i buja w nie mniejszym stopniu niż debiutancki krążek. Oczywiście, słychać tutaj brak ręki Dr. Dre i pewnie z jego pomocą album odniósł by dużo większy sukces ale producenci płyty (DJ Pooh, Daz, LT Hutton, Soopafly) wykonali naprawdę dobrą robotę do której nie ma się specjalnie jak przyczepić.
Nagrany w innych okolicznościach, "Tha Doggfather" brzmiałby zapewne zupełnie inaczej, ale w tamtym okresie Snoop Doggy Dogg miał umysł zajęty innymi sprawami i zwyczajnie nie był w stanie wykrzesać z siebie więcej. Co nie znaczy, że album jest słaby. Wręcz przeciwnie - jego wartość muzyczna rośnie z dnia na dzień i dzisiaj fani doceniają ten krążek bardziej niż 15 lat temu, kiedy był prawdopodobnie największym rozczarowaniem 1996 roku.
Jeśli jesteś słuchaczem starej daty, wciąż zajaranym starym Snoop DOGGY Dogg'iem który woli setny raz przesłuchać "Murder Was The Case", aniżeli czekać na nowy album "Snoop'a lwa", to "Tha Doggfather" na pewno jest płytą, która przypadnie tobie do gustu od pierwszego dźwięku.











kroz
Niezaprzeczalny klasyk, szczerze to bardziej mi podeszła od 'doggystyle'. Snoop obronił sie przed komercją na tej płycie. Ale tak szczerze to lepszą płytke nagrał pare lat później 'the last meal'
Ice Cube
Zniszczyłeś mnie wstępem :)
Wojtas
Nic dodać, nic ująć :). Świetna płyta, mroczna zgadza się, ale prawdziwi fani Snoopa doceniają jej wielkość.
micchek
Ey, hip hop headz! Zadanie/prośba dla Was! Podajcie mi tytuły krążków rodem z zachodu, ktore nie zdobyly niewiadomo jak wielkiego rozgłosu. Nie mam tu na mysli tzw "perełek" czyli totalnego undergroundu tylko wykonawcow ktorych ksywki są znane (Cypressi, Daz, King T, Bad Azz, itd itd). Wiecie ocb- niedoceniane krazki westcoastu. LATA- 90-96 mniej wiecej zeby bylo z gory thx!
eeeeeeeeeee
Bloods & Crips- Bangin on Wax (1993)
sane
i owczywiście Tweedy Bird Loc - 187 Ride By
Kondi
Twinz - Conversation (1995)
Wojtas
naprawdę dużo jest tego, spróbuj takie albumy: Mad CJ Mac - True Game (1995) C-Style Presents 19th Street LBC Compilation (1998) Gospel Gangstaz - Do Or Die (1995) The Dove Shack - This Is the Shack (1995) Yella - One Mo Nigga Ta Go (1996) Foesum - Perfection (1996) Lil Half Dead`a sprawdź 2 albumy Mac & A.K. - Westbound (For Riders Only) The EP (1996)
micchek
Ziomki wielkie dzieki! Kojarze tutaj troche tytulow, min zajebistych Foesuem albo Bangin on Wax. Ale propsy dla was, thx!
Anonim
Od siebie dodam jeszcze: Bad Azz "Word On Tha Street" RBX "The RBX Files" Soopafly "Dat Whoopty Woop" Kam "Made In America" Swoop G "Undisputed" Battlecat "Gumbo Roots" C-Style "Straight Outta Cali"

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>