E-40 "Graveyard Shift" i "Overtime Shift" recenzja

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2011-05-28 15:00 przez: Wojciech Graczyk (komentarze: 5)
Kim jest E-40, nie trzeba chyba nikomu mówic. Żywa legenda Bay Area, setki nagranych tracków, wspólne występy z m.in. Tupaciem, Busta Rhymes, czy UGK, ukazują klasę dzisiejszego bohatera.

Zeszły rok był dla 40 Watera wyjątkowo udany. Wypuścił dwa albumy jednego dnia, które zostały ciepło przyjęte tak przez recenzentów, jak i słuchaczy.

W tym roku powtórzył zeszłoroczny mechanizm i znowu wydał dwie płyty jednego dnia. Tym razem ich tytuły to "Overtime Shift" i "Graveyard Shift". Jak wypadają? O tym dowiecie się czytając recenzje, a ponieważ dwie płyty zostały wydane jednego dnia, postanowiłem napisać jedną, całościową opinię. Zapraszam do lektury.


"Revenue Retrievin: Overtime Shift"

Wejście na album w stylu godnym ikony Bay Area jaką jest E-40. Groźny, syntetyczny bit w follow-upie do utworu z debiutanckiej epki robi naprawdę świetne wrażenie. W swojej budowie przypomina mi zeszłoroczne "Over the Stove" z "Revenue Retrievin': Night Shift", z tym że jest jeszcze lepsze. Po nim następuje "Drugs", gdzie gospodarza na majku wspomaga B-Legit. Centralnym punktem tego utworu jest niskie, hipnotyzujące pianinko, które jest bardzo dobrym tłem dla nawijek kuzynów. Trzecią pozycją w tej części, jest "Hillside", które jest w pierwszej trójce ulubionych kawałków z tego albumu. Po takim wejściu, można spodziewać się świetnej pozycji. Czy tak jest?

Pod względem muzyki "Overtime Shift" idzie drogą, znaną z poprzednich albumów. Dominującą formą przekazu dźwiękowego jest hyphy. Dla osób, które nie znają tego stylu, to powiem, że są to w większości syntetyczne bity, ze specyficznym podziałem rytmicznym. I o ile na wcześniejszych "Shiftach" wolałem słuchać utworów nie osadzonych na takich bitach(wyjątkiem były single tj. "Nice Guys"), o tyle na tym albumie także i tego typu kawałki są przeze mnie słuchane z przyjemnością. Oczywiście fani płyt z lat dziewięćdziesiątych, a nie trawiących ostatnich wydawnictw, nie polubią sporej części muzyki na tym albumie, ale i oni znajdą tu coś dla siebie. Wspomniane wyżej "Hillside", "My Money Straight", czy "Tired of Selling Yola" powinno im przypaść do gustu. A już na pewno spodoba im się numer szesnaście na płycie czyli...

... "Lookin' Back" z Devinem The Dude. Najmocniejszy punkt na tej części "Revenue Retrievin'" to spojrzenie w przeszłość obydwu panów. Nie wiem czym jest to spowodowane, ale każdy utwór z gościnnym udziałem rapera z Houston jest zazwyczaj jedną z najlepszych pozycji na płytach gospodarzy. Musi być naprawdę lubianym w środowisku kolesiem, skoro raperzy dobierają takie bity na jakich zazwyczaj nawija Devin, nawet jeśli płyta jest w zupełnie innym klimacie. W tym wypadku mamy do czynienia z typowym westcoastowym graniem podobnym do tego co robi Dr.Dre. Mówiąc do rzeczy to mam na myśli bit oparty na wyraźnych bębnach i klawiszach w tle. Po prostu cudo.

Co do osoby gospodarza, to i tu nie ma zawodu. Mimo, że nie zawsze odpowiadał mi sposób jego deklamacji i jego maniera (np. w Snoopowym "Candy" z "Blue Carpet Treatment"), to na nowym Shifcie nie ma się do czego doczepić. Jego charakterystyczny głos i flow to absolutna światowa ekstraklasa. Również w kwestii tekstów Earl wypada rewelacyjnie. Potrafi nie tylko opowiedzieć nam bardzo plastyczną, uliczną historię, ale i napisać tekst bardziej emocjonalny, jak ten poświęcony matce.

Nie myślcie sobie tylko, że krążek ten nie ma wad. Nie jest ich może wiele i nie mają większego wpływu na całościową jakość płyty, ale są. O ile Forty Water trzyma wysoki poziom, o tyle bity nie zawsze. Mam tu na myśli bity do "I am Your", "Fuck Em" czy "M.O.B.". Nie mówię, że są asłuchalne, ale nie zapadają w pamięć. Czymś co również drażni mnie na tym albumie, to refren w "I Love My Momma". Irytuje mnie w nim głos wykonawcy, który niestety tworzy z lekka kiczowaty hook.

Poza wyżej wymienionym zaletami, dodałbym jeszcze niesamowity banger z J Stalinem (moje osobiste nr.2 Overtime'a), wpadający w ucho "Stay Gone" czy utwór zamykający płytę. To wszystko tworzy album naprawdę mocny i z potencjałem hitowym. Ode mnie 4+. A jak prezentuje się "Graveyard Shift"?

"Revenue Retrievin': Graveyard Shift"

"Graveyard Shift" (czyli czas pracy od północy do ósmej rano) nie ma aż tak imponującego wejścia jak "Overtime", ale jest na czym ucho zawiesić. Po pierwsze "Barbarian" z wyciętym  i powtarzającym się samplem w postaci tekstu, czymś na wzór tego co było w "Back in Business" z "Day Shift". Po drugie "Serious", najlepszy utwór z tegorocznych "Zmian" i jeden z moich tegorocznych ulubieńców. Ciepły, baunsujący bit wręcz kipi kalifornijskim klimatem, w dodatku z poważnym tekstem Earla tworzy piorunujące wrażenie. Mimo wszystko to nie E-40 jest numerem jeden w tym utworze, tylko T-Pain. O tym panu nie mam dobrej opinii, a jego autotune'owe wycie, w większości przypadków, jest nie do wytrzymania. Tylko Akon jest u mnie wyżej w hierarchii, w kategorii "najgorszy piosenkarz udzielających się na rapowych produkcjach". Jednak to co zrobił w tym utworze jest zaskakujące. Okazuje się, ze gdy T-Pain nie używa autotune'a jest naprawdę utalentowanym piosenkarzem ze świetną melodyką głosu. Krótko mówiąc Fasheem nagrał refren życia, który sprawia przyjemność zamiast bólu.

W kwestii lirycznej album, porusza więcej kwestii życiowych niż "Overtime Shift". I trzeba powiedzieć, że są to jedne z najbardziej udanych utworów na tej płycie. Mowa tutaj o "Trapped" i "Tuff Times". Jeżeli komuś się podobał "It's Gonna Get Betta" z "Dziennej zmiany", to wspomniana dwójka również powinna przypaść do gustu.

Jeśli chodzi o muzykę, to znacząco różni się ona od tej, która tworzy tło tekstom Earla na "Overtime Shift". Mimo, że wciąż dominującą formą stylu muzycznego jest hyphy, to są one mroczniejsze niż te z drugiego tegorocznego wydawnictwa E-40. Tworzą świetny klimat dla opowieści o nocnym zarabianiu pieniędzy. Szkoda tylko, że klimat ten nie jest poprowadzony przez całą płytę. Bo mimo, że "Trapped" i "That Candy Paint" to znakomite utwory, to burzą one jednak atmosferę nocnego struggle. Oczywiście mam namyśli warstwę muzyczną w wyżej wymienionych utworach. O ile tematyka "Trapped" pasuje i wystarczyłaby zmiana bitu, to utwór ze Slim Thugiem i Bunem B lepiej jakby się znalazł na "Overtime Shift".

Za złe mam też wrzucenie na płytę dwóch irytujących utworów czyli "Club On Lock" i "Yankin". Pierwszy z nich poza tym, że również klimatem pasuje jak pięść do oka, to jeszcze ma strasznie kiczowaty refren. "Yankin'" za to, nie ma w sobie nic atrakcyjnego i jedyne co robi to denerwuje ucho, zwłaszcza to "jajaja".

Do listy zalet dorzuciłbym, kozacki singiel "Lil Grimey Nigga", klubowy "Fried" z Teccą, czy oparty w głównej mierze na dźwiękach kontrabasu "43" z B-Legitem. Zresztą kozackich utworów naliczyć można więcej, ale nie o wyliczanki tu chodzi. Ostatecznie "Revenue Retrievin: Graveyard Shift" wypada dobrze. Gdyby nie wypunktowane niedociągnięcia, to byłby to jeden z lepszych albumów tego roku. Moja ocena to mocna czwórka.

Podsumowanie

"Revenue Retrievin: Overtime Shift" i "Revenue Retrievin: Graveyard Shift" to najlepsze pozycje w katalogu Earla Stevensa od premiery "Element of Surprise". Nie są pozbawione wad, nie są stuprocentowo przesiąknięte typowym dla Bay Area brzmienia w stylu Mob Music, ale warto po nie sięgnąć. Dlaczego? Bo to kawał dobrej muzyki, od ikony nie tworzącej rapu pod publiczkę.



Anonim
Bez związku z E-40: cześć pamięci wielkiego muzyka Gila Scott-Herona, który zmarł wczoraj, w wieku 82 lat.
banditto
T-Pain faktycznie zaskoczył
Anonim
Poprawa - w wieku 62 lat.
Anonim
^ cały dzień go słuchamm, R.I.P.
ej yoo
podoba mi sie ta recenzja. Sluchal juz ktos moze bonusowych trackow?

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>