J. Cole "2014 Forest Hills Drive" - recenzja nr 2

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2015-01-13 19:50 przez: Michał Zdrojewski (komentarze: 2)

Mogło by się wydawać, że motyw z wydaniem "płyty niespodzianki" w przypadku J. Cole'a powinien okazać się totalną klapą. Nie jest on przecież, jeszcze, postacią pokroju Kanye Westa czy Beyonce i nie ma tak ugruntowanej pozycji na rynku. Ten fakt w połączeniu z jakością bardzo dobrze przyjętego albumu "Born Sinner" postawił raperowi z Fayetettevile poprzeczkę bardzo wysoko. 

I co? I J. Cole ze swoim "2014 Forest Hills Drive" ją przeskoczył i to bez najmniejszego problemu.

Koncept albumu od początku bardzo mi się podobał. Swoisty homecoming w przypadku Cole'a wydawał się idealnym pomysłem na album. Od początku mojej przygody z jego muzyką najbardziej podobało mi się jego emocjonalne zaangażowanie w kawałki. Wszelkiego rodzaju wspominki Jermaine rapował w taki sposób, że słuchaczowi wydawało się, że przeżywał to wszystko razem z nim. Dlatego też "powrót na stare śmieci" i stare-nowe inspiracje sprawiły, że Cole otworzył się emocjonalnie jeszcze bardziej. W wywiadzie ze słynną dziennikarką Angie Martinez raper przyznał, że dotychczas tworząc albumy wszystko robił w sztywnym schemacie, politycznie poprawnie, nie wychylając się poza jasno określone ramy. Na "2014 Forest Hills Drive" słychać już często zdenerwowanie autora. Słychać, że jest zainspirowany licznymi tragediami czarnej społeczności w Stanach, które miały miejsce w tym roku. Słychać, że J. Cole w końcu czuje sie w stu procentach swobodnie.

Przeplatanie rapu pełnego wątpliwości, ale i odważnych haseł oraz bardzo dobrze opanowanego przez Cole'a storytellingu jest mistrzowsko zrealizowane już na samym początku albumu. Dobrze wprowadzające w klimat płyty "Intro" z podśpiewywanym wielokrotnie "Do you wanna, do you wanna be, happy?", "28th January" ze świetną produkcją i wersami pokroju "What's the price for a black man life?/I check the toe tag/Not one zero in sight" i ukłonem do legend Big Daddy Kane'a czy Slick Ricka, "Wet Dreamz" z genialnym wręcz ukazaniem utraty dziewictwa, przy którym każdy chociaż raz musiał się uśmiechnąć oraz smutna historia przyjaciela zajmującego się dilerką w "03 Adolscence". Świetne i oparte na nietuzinkowych samplach bity, oczywiście autorstwa Cole'a, połączone z dopracowanymi tekstami sprawiają, że już na początku można doświadczyć tego, że "2014 Forest Hills Drive" jest bardzo ważnym dla głównego bohatera projektem.

Dobre aranżacje, dobry storytelling, przyjemne podśpiewywanie - to w twórczości Jermaine'a było od zawsze. Czasem brakowało mu pazura, agresywności i po prostu klasycznego bragga. Wszystko zmienia się jednak z utworem "Fire Squad", gdzie Cole wyraża swoje negatywne zdanie na temat tego, jak biali przejmują hip-hop. Wymieniane są ksywki Eminema, Iggy Azalei, Macklemore'a, Justina Timberlake'a. Wszystko to jednak nie było zrobione w charakterze dissu, lecz głosu w dyskusji i dlatego też rozeszło się po kościach. Miejmy nadzieję, że następna próba ataku Pana Jermaine'a Cole'a będzie odważniejsza.

Przyznawanie się do błędów w hip-hopie jest bardzo rzadkim zjawiskiem. W "Saint Tropez", "G.O.M.D." raper dostrzega jednak, jak bardzo zmieniły go pieniądze, dostrzega, że zaczął działać pod publiczkę i dochodzi do wniosku brzmiącego po prostu "Fuck Hollywood". Dalej mamy kolejne wspomnienia w postaci genialnie wyprodukowanego "No Role Modelz", miłosnego "Hello" i spoglądającego na błędy z przeszłości "Apparently". W "Love Yourz" raper wraca do tematu z "Intro", czyli nie zmieniających się problemów afroamerykanów, ale fraza "No such thing as a life that's better than yours" powinna tyczyć się każdego człowieka na świecie. "Note to Self" bardzo przypomina mi już legendarne "Last Call" z klasycznego debiutu Kanye Westa "The College Dropout", bo tak samo jak i outro Ye dobrze ukazuje, jak bardzo ważny był ten album dla Cole'a.

Może wyjdę tutaj na hipokrytę, ponieważ przy "Cole World" oburzałem się ilością radiowych singli i cukierkowatością, ale jedyną rzeczą, której brakuje mi na trzecim albumie Jermaine'a jest właśnie taki porządny singiel. Przydałby się hit pokroju "Power Trip" czy "Work Out". Nie przeszkadza mi to w odbiorze całego albumu, lecz byłoby to dla mnie miłym urozmaiceniem. To, czego mi brakowało na poprzednich albumach lidera Dreamville Records to brak chęci zmiany muzyki, brak innowacyjności, brak chęci bycia królem rapu. Na tym albumie w końcu czuć, że jedyną osobą, której gospodarz miał coś udowodnić był on sam. Cole wspina się na wyżyny swoich umiejętności czysto raperskich oraz producenckich (trzeba przyznać, że "2014 Forest Hills Drive" wyprodukowany jest genialnie), idealna harmonia między poszczególnymi kawałkami, dobry koncept albumu... Jermaine miał ciekawy pomysł na ten projekt i myślę, że zrealizował go w stu procentach dostarczając nam swój najlepszy krążek w karierze. 5/6

Kadel'
To skąd w takim razie 5/6?! Skoro Born Sinner było zdecydowanie na piątkę! 2014FHD, imo album kompletny! 6/6
...I was born sinner, but i live better than that...
FHD to genialny album, ale moim zdaniem BS był zwyczajnie lepszy.Cole- król rapu 2015!

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>