Tha Realest "Witness Tha Realest" (Przegapifszy #65)

dodano: 2013-11-17 16:00 przez: Paweł Miedzielec (komentarze: 0)

Pierwsze zapowiedzi tego albumu sięgają roku 1999, kiedy Tha Realest był jeszcze związany kontraktem z legendarnym labelem Death Row Records, udzielając się wokalnie na popularnych składankach "Chronic 2000" i "Too Gangsta 4 Radio". Mało kto wtedy przypuszczał, że na premierę tej płyty przyjdzie nam czekać ponad dekadę czasu. Dla rapera było to niezwykle trudne 10 lat, naznaczone nieustanną walką o własny wizerunek, wędrówkami od wytwórni do wytwórni oraz kolejnymi nieudanymi próbami znalezienia odpowiedniego dystrybutora, który zadbałby o odpowiednią drogę do słuchacza dla twórczości Jevon Jonesa. Z pomocą przyszedł wieloletni przyjaciel i była gwiazda parkietów NBA - Mike Bibby, właściciel małego, niezależnego wydawnictwa Team Dime Entertainment, który łącząc siły z RBC Records oraz przy wsparciu Koch Records zdołali wreszcie wypchnąć "Witness Tha Realest" z archiwum na sklepowe półki.

Główną siłą tej płyty jest jej różnorodność, objawiająca się zarówno w tekstach jak i muzyce. Pod względem lirycznym krążek dotyka wszystkich tematów po trochu a Tha Realest potrafi umiejętnie balansować pomiędzy każdym z nich i odnaleźć się w każdej z konwencji. Na "Witness Tha Realest" znajdziemy utwory nadające się do potańczenia w klubie oraz takie opatrzone nutką refleksji. Spokojne "Memory Lane" zabierze nas w sentymentalną podróż w przeszłość, zaś przy dźwiękach "Get It N" czy singlowego "Peep'n Game" możemy poszaleć ze znajomymi na parkiecie. W trakcie słuchania albumu natrafimy również na kawałki o miłości ("N Luv Wit' A Ghetto Gurl"), choć może nie takiej w wydaniu podręcznikowym. Usłyszymy też trochę o zdzirowatych panienkach ("Number 1 Hoe"), by za chwilę zagłębić się z dużo mroczniejszy klimat o paranoicznym wręcz zabarwieniu ("Mind Of A Mad Man", "Y I Keep My Burna On Me"). Dodatkowych smaczków dodaje cała plejada gości, którzy zasilili lwią część kawałków, jakie pojawiły się na albumie. Oprócz flagowych westcoastowców w osobach WC i Yukmoutha, występują tutaj również raperzy z innych regionów - wschodnie wybrzeże reprezentują Fat Joe oraz E.D.I. z Outlawz, zaś przedstawicielami południa zostali niezawodny Devin The Dude oraz Sean Paul z YoungBloodZ.
Większość producentów również stanęła na wysokości zadania, chociaż nie ma co ukrywać że brzmienie niektórych numerów jest mocno przestarzałe i nijak nie współgra z obecnym mainstreamowym nurtem. Kawałki takie jak "Grown Ass Man", czy "Ice Kold" zostały nagrane blisko przed dekadą i pomimo tego, że brzmią bardzo fajnie to niestety słychać wydobywający się z nich ząb czasu. Pod względem muzycznym płyta stanowi również zlepek kilku rodzajów brzmień, charakterystycznych dla prawie każdego zakątku Stanów. Usłyszymy więc trochę dźwięków rodem z Dirty South ("Sumthin' Like A Pimp", "Get It N"), o które zadbali DJ Domo z Rap-A-Lot oraz Detail z Konvict Muzik, zaś oprawą kalifornijską zajęli się m.in. Mark Sparks ("That's Juss Lyfe"), Blaqthoven ("Grown Ass Man") a nawet Mel-Man ("All Or Nothin")!

Wśród siedemnastu zawartych na krążku kawałków znajdziemy kilka perełek, które zagoszczą na naszym muzycznym sprzęcie w dłuższej rotacji niż inne. Jedną z nich jest bez wątpienia otwierający płytę numer "Kuz It Just Ain't N U", na którym Tha Realest pokazuje, dlaczego od tak wielu lat jest konsekwentnie porównywany do Tupaca Shakura. Podobna maniera za mikrofonem, perfekcyjnie odwzorowane flow i wyrzucane z naturalną agresją w głosie teksty na świetnej produkcji autorstwa ekipy 1500 Or Nuthin sprawiają, że w pokoju czuć przez chwilę unoszącego się ducha 'Paca. Podobne uczucie towarzyszy mi słuchając depresyjnego "Mind Of A Mad Man", czy owianego tajemnicą "Y I Keep My Burna On Me" - jedynego utworu na albumie, pod którym nie podpisał się producent nagrania (chodzą plotki że wyprodukował je sam Dr. Dre!). Inne warte uwagi kawałki to bijące pozytywną energią "Tha Good Life" czy "That's Juss Lyfe", które warto sprawdzić chociażby na przyjemny i niepodrabialny wokal Val Young oraz kolejny świetny gościnny występ Crooked I'a.
Najbardziej rażące rzeczy, dotyczące "Witness Tha Realest" tkwią tak naprawdę nie w bijącej z głośników muzyce. Pomijając podobny głos, flow i cały swag, jaki kojarzy nam się z Makavelim - Tha Realest zrazi do siebie automatycznie większość fanów 'Paca również podobnymi topikami, poruszanymi w swoich kawałkach. Momentalnie wyczują oni, że ten content gdzieś już się przewijał a absurdalnie długi czas oczekiwania na premierę materiału również nie pomógł w zbudowaniu solidnego zaplecza lojalnych fanów, nie przejmujących się rzucającymi się w oczy i uszy podobieństwami. Paradoksalnie, może się również okazać że najbardziej hardkorowi wyznawcy Shakura, żądni nowych zwrotek swojego idola chwycą po produkt zastępczy by zaspokoić swoje pragnienie. Dla nich "Witness Tha Realest" to "next best thing" obok nowego albumu Tupaca - dla reszty słuchaczy z otwartą głową może się również okazać ciekawym materiałem, mimo że jego autor przespał swoją szansę na sukces i obudził się z letargu dobre kilka lat za późno, by to zmienić...

Dla mnie to jeden z najlepszych albumów wydanych w 2009 roku i jeden z najbardziej solidnych tytułów ostatnich lat. Niepozbawiony wad i słabszych numerów, które można z powodzeniem skipować ("Do What It Do", "Sumthin' Like A Pimp"), kulejącej momentami produkcji ("All Or Nothin"), ale za to z przeważającą większością pozytywnych chwil, jakie można przy nim spędzić. "Witness Tha Realest" to album z nieprzeciętymi bitami, mocną obsadą i mnóstwem dobrych kawałków, który przepadł bez echa przez znikomą promocję i natłok innych płyt, ale nigdy nie jest za późno by nadrobić zaległości i dołożyć sobie jeszcze jeden fajny krążek to kolekcji. Don't sleep.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>