Warren G. "Regulate... G-Funk Era" (Klasyk Na Weekend)

recenzja
dodano: 2011-08-26 16:00 przez: Mateusz Marcola (komentarze: 24)
Za oknem w te wakacje zamiast czystego nieba i prażącego słońca często widzimy chmury i deszcz, a temperatura rzadko kiedy przekracza 20 stopni. Ale może na koniec lata pogoda przypomni sobie o tym... Oczekując na ten moment, proponuję odłożyć na półkę dźwięki z mroźnego Nowego Jorku i zastąpić je tymi z Zachodniego Wybrzeża. Zastąpić je G-Funkiem.

Jednak zamiast machinalnie sięgać po "The Chronic" albo "Doggystyle", warto zdecydować się na inny G-Funkowy klasyk - "Regulate... G Funk Era" Warrena G. To porcja muzyki stojąca na równie wysokim poziomie. Porcja muzyki, która umili oczekiwanie na stabilizację pogody.


W 1992 roku Dr. Dre, już wtedy uznany producent, zrewolucjonizował świat hip-hopu, wydając jeden z najlepszych krążków w historii tego gatunku - "The Chronic". Dre zaproponował coś, czego wcześniej w rapie nie było: odwoływanie się do P-Funku, głęboki, leniwie płynący bas, żywe instrumenty, żeński wokal w refrenach, piszczały. Zero nowojorskiego brudu - zamiast tego większy nacisk na vibe i luz. Nazwano to G-Funkiem. G-Funkiem, który od tego momentu stał się niezwykle popularny, G-Funkiem, dzięki któremu hip-hop z Zachodu zwabiał do siebie coraz więcej słuchaczy. Rok później Dre wyciągnął kolejnego asa z rękawa, wypromowując i odpowiadając za produkcję "Doggystyle" Snoop Dogga - kolejnego ponadczasowego klasyka. Te dwie pozycje zrobiły z Dre wręcz boga, a innych zachęciły do brzemieniowego pójścia w jego ślady. Wydawało się jednak, że nikt nawet nie zbliży się poziomem ani do "The Chronic", ani do "Doggystyle". 

A jednak; rok 1994 przyniósł kolejnego G-Funkowego mocarza. Wyszedł on spod ręki przyrodniego brata Dr. Dre i przyjaciela Snoop Dogga - Warrena G. 

Na "Regulate...G Funk Era", bo tak brzmi tytuł tego albumu, mamy do czynienia z innym podejściem do G-Funku. Bardziej chilloutowym, refleksyjnym, mniej skomplikowanym. Również łagodniejszym. Warren G zrezygnował z agresywności i bojowości, zarówno w warstwie tekstowej, jak i produkcyjnej. Jeśli chodzi o lirykę, Warren omija - w przeciwieństwie do swojego przyrodniego brata - klimaty szeroko pojętej gangsterki, oszczędza nam trywialnych historyjek o kobietach, nie nawija o wypruwaniu flaków swoim wrogom, nikogo nie dissuje. Skupia się raczej na rzeczach głębszych, bardziej wysublimowanych. Nie znajdziemy tu może odkrywczych treści, nie dowiemy się, jak żyć czy jak poradzić sobie z problemami Trzeciego Świata. Ale po co to komu? Z opowieści Warrena G bije prawdziwość, często skupia się on na swoim własnym życiu, analizuje je, wyjaśnia pewne sprawy - a to już duży plus. Zaryzykuję twierdzeniem, że większość z nas, owszem, zwraca dużą uwagę na warstwę tekstową, ale przede wszystkim skupia się na muzyce.

A ta stoi tu na absolutnie najwyższym poziomie. Praktycznie każdy utwór zapada w pamięć, każdy czymś się wyróżnia, do każdego chce się wracać. Ta muzyka sprawia, że się uspokajasz, zapominasz o problemach. Że te wszystkie przyziemne sprawy, które zaprzątają nam głowę, stają się nieważne. A przynajmniej mniej ważne od muzyki. Może brzmi to pretensjonalnie, może przesadziłem z ilością lukru, ale - kurde! - właśnie tak to na mnie działa. Jak trwoga, to marsz po debiut Warrena! Głęboki bas uspokaja, nastrojowe klawisze wprawiają w dobry nastrój, a całą resztę załatwiają sample, refreny i flow gospodarza - spokojne, odnajdujące się na tych podkładach.

Album nie cieszy się takim uznaniem, jak chociażby "Doggystyle", ale i tak nie przeszkodziło mu to w zdobyciu potrójnej platyny. Przyczynił się do tego w dużej mierze pierwszy singiel z płyty - "Regulate", który wcześniej pojawił się na ścieżce dźwiękowej do filmu "Above The Rim". I jakiż jest to singiel! O jego znaczeniu niech świadczy fakt, że magazyn Pitchfork zaliczył go do grona najważniejszych piosenek lat 90. Chilloutowy bit oparty na samplu z "I Keep Forgettin'(Every Time You're Near)" Michaela McDonalda, Warren G opowiadający ciekawy storytelling (sławne "It was a clear black night, a clear white moon" na samym początku) i świętej pamięci Nate Dogg namaszczający utwór swoim wokalem. Na krążku piosenka ta raczy nas swoimi dźwiękami już na wstępie, jest to kawałek numer jeden, więc poprzeczka od razu zostaje zawieszona na niebotycznej wręcz odległości. Mało kto potrafiłby utrzymać ten poziom. Ale Warren G tego dokonał. Kolejne utwory nie odstają od słynnego singla. Poziom nie spada choćby na moment, cały czas utrzymując się na równym, wysokim pułapie. I tak mamy tu "Do You See" z hipnotycznym podkładem, inteligentnym tekstem o życiu na ulicach Long Beach i wbijającymi w fotel piszczałami, "Recognize" z klimatycznym gitarowym samplem, "This DJ", utwór, który jest kwintensencją G-Funku i moim zdaniem mógłby posłużyć jako muzyczna definicja tego podgatunku, czy przepełniony słońcem i chilloutową atmosferą "This Is The Shack", kawałek idealnie wręcz nadający się na letnie nicnierobienie. I jeszcze kilka innych kawałków, których dokładne opisywanie nie ma najmniejszego sensu, bo jest to płyta spójna, utrzymana na równym poziomie, bez piosenek wyróżniających się - ani negatywnie, ani pozytywnie. Nawet skity, które z reguły bardziej nudzą i przeszkadzają, niż umilają czas, są tu elegancko wpasowane w całość. Gościnne zwrotki takich postaci, jak The Twinz, Jah Skillz, Lil' Malik czy The Dove Shack również nie przeszkadzają w delektowaniu się albumem.

Mamy tu po prostu do czynienia z czterdziestoma minutami G-Funku na absolutnie najwyższym poziomie, czterdziestoma minutami muzycznej rozkoszy, czterdziestoma minutami... właśnie - czterdziestoma minutami. Jeśli już szukać na siłę jakiegoś słabego punktu tego krążka, to byłaby to właśnie jego długość. Szkoda, że nie jest ciut dłuższy. Ale może to i plus? Może gdyby rzeczywiście był dłuższy, utraciłby cały swój urok?

Nie odpowiem na pytanie, czy jest to najlepsza g-funkowa produkcja, jaka kiedykolwiek ujrzała światło dzienne. Może tak. Może nie. Ja na przykład nie zaprzątam sobie tym głowy. Może kiedy indziej nad tym pomedytuję. A póki co - po raz kolejny włączę debiut Warrena G i już po pierwszych dźwiękach "Regulate" przetransportuję się do słonecznego Long Beach. Czego i wam życzę.




Anonim
klasyka, wiadomo polecam przesluchac wszystkim twierdzacym ze 247 to g-funk
Anonim
Ilość "lukru" absolutnie adekwatna do poziomu płyty. Kocham ją miłością wielką i stabilną ;) Jest spójna i kompletna. Nie ma słabych momentów. Taki G-Funk zdecydowanie najbardziej mi odpowiada. Bardzo często do niej... wracam - hmmm, to złe stwierdzenie, bo to znaczyłoby, że musiałam ja na chwilę odstawić)... może tak: w tym tygodniu towarzyszyła mi podczas drogi do pracy przynajmniej 3 razy.
asfsdaf
pupa tam! 33 st. Celsjusza, a wy, że deszcz :P
Anonim
"asfsdaf" tym bardziej należy tą płyte puścić z głośników. :]
Anonim
Na temat płyty Warrena się nie wypowiem, bo powiedziane zostało wszystko, jedynie do długości można się przyczepić, ale płyta jest tak świetna, że można zapuścić dwa razy pod rząd i się nie nudzi! Chcę jednak poprosić recenzenta o częstsze udzielanie się! Takich właśnie recenzji oczekuje i pewnie nie tylko ja! Mateusz Daniel patrzcie, bo niekiedy długość waszych recenzji jest masakrycznie krótka xD Mam nadzieję, że będzie można coś jeszcze Twojego tu przeczytać:) Pozdrawiam
UC2010
Być może nie wszyscy wiedzą,ale ta płyta o dziwo została wydana w Def Jam - twierdzy East Coast'u :). Debiut Warrena jest więc bez wątpienia najlepszą west coastow'a płytą wydaną na wschód od Missisipi ;)
ali
Jedna z moich ulubionych płyt. Wracam do niej milion razy i się nie nudzi...
gwint0wy
nie jaram sie g-funkiem ale jest tak ciepło, że sprawdzę płyte ;)
bg
fajnie ze o tym ktoś pisze. Spoko by było jesli jeszce napiszecie o płycie KAMa Made In America (1995). Bo to tez kozak płyta GFUNK!!!
Mateusz Marcola
@bg Co racja, to racja. Kto wie, może niedługo coś o tym albumie napiszę.
Kondi
@UC2010 South Central Cartel też miał płyty w Def Jam'ie 'p płytka zajebista, co do długości to lubie takie płyty ;D
Anonim
Świetny artykuł ziomie, props:) @3tana - Człowieku, czego oczekujesz od ludzi ? ta płytka to KLASYK, więc wypada więcej nabazgrać, ale o nowym materiale to recenzentom musi się naprawdę podobać żeby tyle napisać. Bo po chuj pisać długą recenzję jak materiał jest słaby lub przeciętny ? wiecie o co chodzi, jestem na gazie więc wybaczcie.
NYC
Byle więcej klasyków na weekend ! Nie można zapominać o starym dobrym rapie. Proponuje zrobić coś o group home albo KRSie za czsów BDP. Peace
Anonim
Jedno zastrzeżenie do recenzji - to nie Dre stworzył G-Funk.
Mateusz Marcola
Wiesz, może masz rację, może nie - jedni twierdzą, że Dre, inni, że jednak ATL. Mi bliżej do tej pierwszej grupy.
Anonim
Vocally Pimpin' - 1991r The Chronic - 1992r
Gość
Polecam sprawdzić płytkę Vontela- Vision Of A Dream, póki jest lato :D Według mnie jeszcze bardziej dopracowana od Regulate, które jest mocno przehypowane. Do tego produkcje od BattleCata :D Co do Regulate to jaram się, mam w oryginale, polecam każdemu ;)
Kondi
Jak dla mnie to najbardziej dopracowaną płytą G-Funk'u jest Foesum - Perfection, lecz bardzo niedoceniona i mało znana a to wielki błąd i tak, ATL stwożyli G-Funk, szacunek dla Dre za zpopularyzowanie lecz to nie jedyna rzecz pod którą sie podpisuje
Musashi
Jeden z moich ulubionych albumów w historii muzyki. Pierwszy raz słyszałem w 95, i co jakiś czas odpalam po dziś dzień. True classic.
Anonim
zajebista recenzja
Royo
Dawno nie było tak dobrego artykułu
Anonim
świetny artykuł o genialnej płycie
NY
fuck L.A., New York rulez a poważnie nawet latem wole sluchac Wschodniego Wybrzeża, w Kalifornii nigdy nie bylo takich legend, zreszte sie nie jaram tym
piotrek258823
Cóż, dzięki tej płycie era G-Funk'u skończyła się z mocnym pierdolnięciem. Kto nie słuchał niech posłucha, bo prawdopodobnie zostało nam tylko odświeżanie klasyków. Niestety ale te czasy chyba nie wrócą już nigdy.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>