Planet ANM "Flashback" - przedpremierowa recenzja

recenzja
dodano: 2017-08-14 17:00 przez: Łukasz Rawski (komentarze: 0)

Planet ANM to na tle całej polskiej rapowej sceny niesamowity oryginał. Może nie wyróżnia go wizerunek, w kwestii liryki nie jest człowiekiem odkrywczym, jak sam jednak nawija „nadrabia wkurwieniem i szczęką z metalu”. Wracając po trzech latach, stara się udowodnić, że domniemana „klątwa Aptaunu” to tylko mit. „Flashback” to rozliczenie z przeszłością i spore zaskoczenie. Jeśli oczekiwaliście kolejnego „Pasa Oriona”, powinniście zweryfikować swoje oczekiwania. Już na początku września usłyszycie wszyscy, Planet ANM wraca!


Nie było go, prywatne sprawy nie pozwoliły mu załapać się na lata mocnej ofensywny polskiego rapu w mediach. Może wydawać się, że te najważniejsze lata przespał, czy pompowany balonik nie pękł za mocno? Obie płyty z Eljotem pozostawiały pewien niedosyt, a przez osobiste niedopowiedzenia, nigdy nie dostaliśmy świetnej na papierze płyty z Bonsonem. W 2017 wydawało się, że ludzie nieco o Planecie zapomnieli. Na szczęście dotychczasowe single, które zapowiadają „Flashback” rozwiewają te wątpliwości. Ludzie czekają, nie zapomnieli.

„Prolog” zwiastuje niepokój. „Kto mi tu puka do drzwi?” - pyta retorycznie gospodarz, by po raz pierwszy uderzyć w pełnym metafor „Avada Kedavra”. Fani Harrego Pottera będą usatysfakcjonowani, numer naszpikowany jest odniesieniami do najbardziej kasowej serii J.K. Rowling. Wali po twarzy raz po raz, udowadniając przy tym, kto w tym kraju jest królem kreowania klimatu. Niski wokal połączony z niezwykle klimatycznym podkładem Uraza przeniesie was w świat, gdzie „małe dzieci dawno śpią”. Płyta zaczyna się z wysokiego C, co potwierdza „Czekaj, niech leci”, gdzie gospodarza wspiera OlaMaKota, która dodała temu numerowi pewnej lekkości. Gitarowe wstawki, pianinko – pierwotnie myślałem, że to nikt inny jak Eljot, a tu proszę – Edys idealnie odnalazł się w klasycznym stylu „starego Planeta”. To początek rozliczeń gospodarza. Linijki gorzkie, pełne szczerości. Podmiot liryczny jawi się jako zmęczony, gotowy do spowiedzi. Sinusoida znów ruszyła w górę, a narracyjny styl pisania Planeta pozostał niezmienny. „Pan Bóg jest wkurwiony” to niesamowicie wyniosły w odbiorze utwór. Foux potwierdza, że zna się na rzeczy, jest czołowym producentem w kraju, a chemia na linii raper-producent w tym przypadku to przykład podręcznikowy. Zresztą, ten numer to idealne podsumowanie pierwszej części płyty, pełnej wyrazistych podkładów, mocnych linijek i najlepszej z możliwych ekspresji. Planet wyprowadza ciosy, a słuchacz stoi w bezruchu. I kiedy wydaje się, że masz do czynienia z płytą idealną, powolutku zaczyna się coś psuć...

O ile mniej więcej do „Hide'n'seek” Planet pełny jest energii i płyta kopie w mordę, to im dalej w las, tym wszystko jakoś staje się bardziej stonowane. W „List do ciebie” doskonale to rozumiem, to niezwykle osobisty utwór, który ma pozostawić po sobie ślad. „Nie pytaj o kumpli” to akurat najmniej lubiany przeze mnie numer, który zwiastuje początek części płyty, która zlewa się w całość. Kiedy słucham tej części, nawet nie potrafię rozgraniczyć który utwór jest który, wszystko zdaje się być jednostajne, a nawet flow gospodarza zdaje się to potwierdzać. I tak, szeroko otwarte usta z początku płyty, powoli zdają się zamykać. I nie uratuje tego nawet naprawdę mocne „Lucille” na koniec, gdzie świetnie gospodarza wsparł Toster, a wcale nie ustępuje mu Siwuzi. Usta mi się zamknęły, jest mi nieco smutno. I nie dlatego, że Planet nie wspiął się na wyżyny zdolności lirycznych. Temu nie zaprzeczam. Planet ANM to nadal czołowy tekściarz w kraju, a idący w parze z nim charakterystyczny wokal powoduje, że raper to świetny narrator w tym pełnym emocji albumie. Gdzieś w połowie łapie jednak małą zadyszkę, tak bardzo lubiana przeze mnie charyzma gdzieś ucieka, by wrócić – zamykając album. I strasznie mi smutno, że na główny album nie wszedł „Partyzant”, numer który zapętlałem już naprawdę długo, jeszcze bez aranżu i mixu. Takiego utworu w polskim rapie nie słyszałem, jest wyrazisty, jeden z najlepszych jaki kiedykolwiek nagrał raper urodzony w Kamieniu Pomorskim. Czy wyróżniłbym jeszcze coś z dodatkowej płyty? Chyba „Struny”. Kompletnie „nie-planetowy” styl, gdzie o dziwo, Planet odnalazł się naprawdę dobrze. Szanuję za produkcje, panie Planecie, szanuję pomoc przy tym, panie Foux.

„Flashback” to niejako rozliczenie, otwiera nam oczy na nowe sprawy. Już wiadomo, dlaczego Planet tak długo milczał. Czy gdyby poszedł za ciosem, to tak brzmiałby jego trzeci legal? Nie sądzę. „Flashback” to zamknięte w 18 utworach, trzy lata życia rapera, jego porażki i zwycięstwa. Tak samo jak życie bywa sinusoidą, tak jest również przy okazji tej płyty. Kurczę, na początku dostałem kilka solidnych „bomb” i nie mogłem się pozbierać, a w euforii już zapisywałem „Flashback” w tabelce z innymi wybitnymi płytami. Końcówka jednak zabiła ten efekt, mogłem przeczekać te kilka rund, dojść do siebie i nie dać się znokautować świetnym poziomem. To nadal dobry album, daleko jest mu jednak do „Pasu Oriona”, czy „Universum”. Mimo to, cieszy mnie ten powrót, nie wybaczę jednak tego „Partyzanta”! W obecnych czasach, poziom jaki zaprezentował nam tutaj Planet ANM, to nadal nieco wyżej niż średnia krajowa, a patrząc na to, jakie krążki lądują na OliSie, będę rozczarowany jeśli nie stanie się tak z reprezentantem Aptaun Records. Szkolna czwórka z minusem? Gdyby to było EP, bez zastanowienia zaliczyłbym do czołówki roku, tak – pozostał mały niedosyt, ale wiem, że Planet jeszcze nieraz mnie zaskoczy.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>