A$AP Rocky "At.Long.Last.A$AP" - recenzja

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2015-06-14 16:00 przez: Daniel Wardziński (komentarze: 9)

To już dłuższa chwila od kiedy w Polsce A$AP Rocky stał się symbolem tzw. nowej szkoły, a co za tym idzie obiektem ślepego hejtu i przesadnego uwielbienia naraz. Czas i konsekwencja sprawiają, że dzisiaj już prędzej spotykam się z opcjami "ja nie mówię, że słaby raper, ale wygląda jak pedał" albo "nie no słaby nie jest, ale to nie moja bajka". Nie wiem do końca o jaką bajkę chodzi, bo nowa płyta nieoficjalnego lidera A$AP Mob to doskonały dowód na to, że rap się ciekawie rozwija, a trudniejsze od klasycznej synkopy rytmiczne rozwiązania stały się niezwykłym impulsem dla inspiracji, który zadziałał jak mało który w historii gatunku.

Mimo że "Long.Live.A$AP" było dobrym krążkiem, to o Rockym myślałem zdecydowanie bardziej w kategoriach singli niż całych albumów. Raper z Harlemu na "At.Long.Last.A$AP" pokazał przekorę - zrobił płytę bardzo zaskakującą, ale jednocześnie eksponującą znane już zalety. Efektem jest najlepszy materiał w dyskografii artysty. Od teraz "artysta" będzie się pod jego adresem używać znacznie łatwiej.


Na "A.L.L.A." raper otoczył się specjalistami pokroju Hectora Delgado, Jima Jonsina czy DangerMouse'a, którzy równie dobrze mogą pojawić się na płycie hustlera z Harlemu jak i gwiazdy popu czy rocka. Taka przyjemność na pewno kosztuje, ale ważniejsze jest żeby umieć ją wykorzystać, umieć przekazać to co chce się osiągnąć i wkręcić komuś własną muzyczną korbę. Tutaj znajdziemy zarówno długie sample, niespodziewane inspiracje z krain złotych lat progresywnego rocka, klasyczne błyszczące południe z U.G.K. i Juicy J'em, współczesną wykładnie nowojorskiego klimatu w rewelacyjnym "Canal St." czy świetnie przygotowane "radio-friendly" z Rodem Stewartem, Miguelem i Markiem Ronsonem. Złośliwy powie, że z takim zapleczem każdy zrobi dobrą płytę, ale to nie tak - tutaj raczej optymalnie zrealizowano płytę A$AP Rocky'ego i nie wydaje mi się, żeby fani mieli jakieś poczucie, że to idzie nie w tę stronę. Idzie dokładnie w tę, którą wybrał i wybrał zdecydowanie dobrze.

Rocky oczywiście nadal bardzo się w sobie kocha czego nigdy specjalnie nie ukrywał, a wspólny numer z Kanye Westem jest takim ładunkiem narcyzmu, że można zwymiotować. Okazuje się jednak, że pod przykrywką wiecznie zrobionego hedonisty kryje się sporo więcej niż łatwe do przytoczenia kwiatki jak np. refren numeru ze Schoolboyem, bardzo zresztą chwytliwy. Pozory mogą mylić, a na płycie nie rezygnując ze znanego image'u Rocky'ego udało się powiedzieć naprawdę sporo interesujących i często zaskakujących dla słuchacza rzeczy. Weźmy dla przykładu takie "ćpuńskie" "Fines Whine" i "L$D" - łatwo nie zauważyć, że kawałek oprócz samych specyfików mówi też o tym skąd pomysł, żeby się nimi uraczyć i można poznać w nim tego gościa ze strony, której mało kto by się spodziewał - gościa, który faktycznie przykłada uwagę do relacji z kobietami. A$AP Rocky nie tylko znacznie lepiej pisze, ale również rapuje. Pozornie wszystko wydaje się proste, ale jego timing w przechodzeniu między rymami (i wracania do porzuconych kilka wersów wcześniej) jest naprawdę imponujący. Progres jest bardzo słyszalny praktycznie w każdym aspekcie tego albumu.

Nie powiem, że to doskonały album. Osobiście z chęcią wywaliłbym stąd np. "Jukebox Joints" z Kanye czy "Westside Highway" z Fauntelroyem i mógłbym czepić się tego, że w pewnym momencie krążek potrafi zmulić, ale w gruncie rzeczy to naprawdę kapitalna robota. Całość brzmi na medal - jak powinien brzmieć album człowieka, który przez rap stał się milionerem. Do tego jest kreatywny, świeży, zaskakujący i wkręca. Sam A$AP Rocky się bardzo rozwinął i zrobił płytę jakiej nikt się chyba nie spodziewał. Pełno tu muzycznych patentów, które po prostu rozpierdalają - niesamowite przejście w "Canal St.", sposób w jaki melodia Joe Foxa zmienia się w numer A$AP Rocky'ego w "Pharsyde" czy masakryczna zmiana basu na wejściu zwrotki w "Better Things". Muzycznie jest to dowód na to, że czasy podbierania cudzych patentów przez Nowy Jork powoli mogą odchodzić w zapomnienie - trochę podebrano, owszem, ale zbudowano na tym coś nowego, co może dla NYC mieć dużo większe znaczenie w dzisiejszym świecie niż kurczowe pielęgnowanie dorobku lat 90. Swoją drogą słuchając "A.L.L.A." mam silne poczucie, że w trakcie tworzenia auorzy słuchali np. Gravediggaz. O płycie sporo mówi też, że żaden z rapowych gości, a mamy ich tu sporo, nie zepchnął rapera na drugi plan. Pozycja obowiązkowa, szczególnie dla zagorzałych wrogów bez silnych podstaw w samej muzyce, bo to chyba o nią tu chodzi, nie?

ECHO Z REDAKCJI:

Łukasz Rawski - Wydaje mi się, że dopiero drugi studyjny album lidera A$AP Mob to w pełni samodzielnie zrealizowany projekt. "At.Long.Last.A$AP" to podróż, koncept płyty zdecydowanie intryguje i powoduje, że z każdym kolejnym odsłuchem jego replay value rośnie. Jestem fanem Mayersa niemal od początku jego kariery, kibicuję mu z całych sił. Tym albumem pokazał, że chętnie znajduje odskocznię od klubowych hitów w brzmieniu alternatywnym. Powinien iść właśnie tą drogą. Numery na bitach Clamsa Casino dały mu rozgłos, ten album to w pewnym sensie powrót do jego własnych początków. (5/6)

Michał Zdrojewski - Pół roku temu, gdy Rocky powiedział w wywiadzie, że nigdy nie nagra dwóch podobnych albumów, zaniepokoiłem się, ponieważ miałem nadzieję, że wróci on do stylu z ukochanego przeze mnie "LiveLoveAsap". Tak jak przy debiucie raper rozczarował, tak w przypadku "At Long Last A$AP" cieszę się, że ten projekt jest faktycznie inny. Brzmienie jest fantastyczne, a mało kto potrafi tworzyć taki klimat jak Rocky. Jest niestety kilka zapychaczy, a to już raperowi o takim statusie i takiej aurze wokoło zdarzać się nie powinno. Szczególnie zawiedziony jestem utworem z Kanye Westem oraz kawałkiem ze Schoolboyem ("Brand New Guy" i "Hands On The Wheel" zawiesiły wysoko poprzeczkę). Szacunek za utwór "Max B" mam nadzieję, że chociaż 5% słuchaczy sprawdziło kim był ten znakomity raper. Szacunek za "Everyday" , ponieważ ciężko jest stworzyć chwytliwy utwór teoretycznie pod radio, który jednak nie burzy mrocznej atmosfery płyty i nie kipi tandetą. Reasumując, cieszę się, że Rocky nagrał coś innego niż swój pierwszy projekt i pokazał się z kreatywnej strony. (4+/6)

chochlik
weezy najlepsza zwrotka na plycie
roger that
ta, jasne. spierdolił potężny beat nawoływaniem do zjedzenia właśnie jego kebsa, gdzieś w uliczkach marrakeszu. najsłabszy moment na płycie.
A0G
I tak czuje niedosyt :/ .... Myslalem ze bedzie troche wiecej klimatow typu Multiply czy LPFJ2 ... ale nie jest zle :)
wujokrzysio

To udawało mi się do tej pory omijać jego artykuły, bo wydaje mi się, że to pierwszy tekst Daniela który tu czytam od kilku lat:)

purpleswag96
jak dla mnie mogla by byc wieksza petarda gdyby kawalki jak JD czy Dreams (Interlude) byly dluuuuuzsze. no i wiadomo szkoda Multiply :/
ehhhh
kiedy recenzja Love Story?
Sadboy
Podbijam - premiera Love Story była już jakiś czas temu a to zdecydowanie jeden z ciekawszych albumów tego roku więc wypadałoby coś o tej płycie napisać

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>