Żyt Toster/ENZU "Letarg/Przebudzenie" - przedpremierowa recenzja

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2014-04-20 17:00 przez: Krystian Krupiński (komentarze: 0)

Kiedy recenzowałem poprzedni album Żyta Tostera, wspominałem w ostatnim akapicie podsumowującym, że już wtedy byłem bardzo ciekaw następnych ruchów, jakie poczyni suwalski AS. Po intensywnie klasycznym w warstwie muzycznej, dobrym, a licznymi momentami nawet bardzo dobrym "Pięć Miejsc Po Przecinku" niby naturalnym wydawał się muzyczny rozwój... Żytunio jednak zastawił sobie wcześniej małą pułapkę, z której całkiem zgrabnie wybrnął i oto raper niegdyś nawijający wers "żeby rapować pod dubstep? To przykre" dziś jest jak najbardziej otwarty na dubstep, wtyczki i wszelkie bity nieco inne od zwykłej koniunkcji boom-bapowej perki i funkowego sampla. I świetnie się w nich odnajduje.

Zresztą wspomniany dubstep to nie jest wcale pierwszorzędna kwestia w przypadku muzyki na "Letarg/Przebudzenie". Mamy tu przede wszystkim do czynienia z bitmejkerem o dużym wyczuciu, świadomości brzmienia i różnorodnym podejściu do bitów. To nie jest byle jaki newschool (nawet Żyt nawija, że jest tutaj tak newschoolowy, że nawet Tet nie wie o co chodzi), produkcjom EnZU daleko do ślepej kalki z nowoszkolnych szablonów, nachalności i plastiku, a każdy numer zazwyczaj zaciekawia czym innym: czy to klasyczną, ale zaaranżowaną jakby nowocześniej prostotą "Letargu", czy to soczystą perkusją stanowiącą bazę "Żyta Tostera 2" i industrialną gitarą w refrenie, 'kosmicznym' klimatem "Avatara", bądź umiejętnie budowaną kompozycją sześciominutowego "Nieśmiertelnego". Te dubstepowe wiertary, czy też 8-bitowe wtręty zazwyczaj świdrują gdzieś na drugim planie (z wyjątkiem "Johna Doe"), ubarwiając podkład. Fantastycznie wykorzystany został sampel w "Kiedy nie gramy", zaś taki "Ostatni Ronin" to prawdziwy dziki masakrator #Cira. Ze wszystkich tracków najszybciej wpada w ucho "Hangover" – najoczywistszy singiel na płycie. Przed tym projektem EnZU nie był praktycznie w ogóle znany w środowisku, jednak teraz powinno się to jak najszybciej zmienić. Robota jaką wykonał nie daje podstaw do zarzutów – tu po prostu wszystko gra.

Żeby doszło do takiego zwrotu w podejściu do muzyki, o którym sam Żyt mówi, że kiedyś było ono "hermetyczne, złe", raper musiał na pewien czas zapaść w letarg. Stąd tytuł płyty, która stanowi z kolei "przebudzenie" i kolejny progres w karierze. Już na poprzedniej płycie, która w stosunku do pierwszego nielegala stanowiła kolosalny postęp, pod względem warsztatowym nie było za bardzo do czego się przyczepić, a obecnie słyszymy jedynie doszlifowaną stylówkę, którą owszem – można lubić lub nie, jednak nie ma przypadku, że jedynymi gośćmi na albumie są Pyskaty i VNM. Toster mierzy wysoko i czarno na białym widać, że z takim flow i mocno technicznym rapem do czołówki już niewiele mu brakuje, mimo że wciąż tkwi w podziemiu i w wielu utworach słychać tę samą gorycz z tego powodu, co na "5MPP". "Letarg/Przebudzenie" pragnie jednak ostatecznego pogrzebania tamtej płyty (o czym nam mówi okładka) i rozpoczęcia nowej muzycznej drogi. Osobiście wolę u rapera takie linijki jak "raperzy zdjęli już baggy, teraz chcąc być swag / i chcieli byś czarni a są kurwa ciemni", niż te skądinąd niezłe hashtagi, ale co zrobić – ducha czasu nie zatrzymasz.

To co lubię u Marcina, to oczywiście kawałki konceptualne. I tak jak bonsonowi "Goście, Goście" zdradzają branżowo-melanżowe kulisy odrobinę bardziej wykraczając ponad wytarte ogólniki o pękniętych flaszkach, tak "Kiedy nie gramy" pokazuje od kuchni, jak z perspektywy młodego rapera wygląda organizacja rapowych koncertów. Jest to obraz słodko-gorzki, który dopełnia rewelacyjny, pogodny (mimo wszystko) refren i tworzy z niego... koncertowy banger. Świetny numer, tak jak "Kompleks", w którym suwalczanin w swoim ciętym stylu rozprawia się z wszelkimi rapowymi ekstremizmami. Podczas gdy w najlepsze trwa moda na nazywanie tracków imionami i nazwiskami różnej maści osobistości, Marcin bierze sobie na warsztat... Johna Doe. Ciekawie wypadają również dwa storytellingi – "Hangover" i "Nieśmiertelny", które są jak dla mnie, obok "Ronina", najmocniejszymi punktami krążka, zwłaszcza że zestawiając je obok siebie, odnaleźć można pewien smaczek i ciekawą wzajemną relację, ale to już pozostawiam słuchaczom.

Na sam koniec tracklistę nieźle uzupełnia jeszcze "Patrz na mnie" z Dannym na bicie Bejotki i wychodzi na to, że mamy album... bezbłędny. Album, który poziomem bitów EnZU, jak i skillsów Tostera ewidentnie wybija się ponad tegoroczną szarzyznę polskich wydawnictw, o całym krajowym drugim obiegu nie wspominając. Piątka.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>