Boldy James & Alchemist "My 1st Chemistry Set" - recenzja

Dla większości słuchaczy, nie tylko w Polsce, Boldy James jest anonimowym kolesiem i fakt, że zrobił wspólny projekt z Alchemistem jest dużym zaskoczeniem. ALC z kolei jest chyba w najbardziej intratnym i najbardziej kreatywnym okresie swojej długiej i owocnej kariery. Ilość produkowanej przez niego muzyki zaczyna się kojarzyć z twórczym szałem Madliba. Co chwila nowy projekt, luźny numer, udział w soundtrackach, współpraca z gigantami... Ten nietypowy mezalians musiał mieć przecież swoje przyczyny.

Gościnnie pojawili się tutaj m.in. Action Bronson, Freeway, Earl Sweatshirt czy Vince Staples. Alchemist nie uznał tego chyba za poboczny projekt, ani nie nakarmił newcomera z Detroit byle odrzutami. Czego w skrócie spodziewać się po "My 1st Chemistry Set"? Hardkorowego rapu z jednego z najbardziej hardkorowych miejsc w USA i bardzo solidnej porcji podkładów spod utalentowanej łapy alchemika z Beverly Hills.

Gdyby Prodigy z Mobb Deep przyszedł na Świat trochę później i w miejscu, które dało tej planecie Eminema i J Dillę, prawdopodobnie nazywałby się Boldy James. Ciężko nie dostrzec podobieństw między tymi panami, szczególnie, że podkłady Ala Mamana są przecież dla Mr. H.N.I.C. środowiskiem naturalnym. Jednocześnie nie znaczy to, że to xero 1:1 i nie warto zawracać sobie nim głowy. Tego bym nie powiedział. Po pierwsze Boldy brzmi jak upgrade swojego starszego kolegi po fachu i zdecydowanie mniej u niego buraczanych potknięć - szczególnie, kiedy porównujemy z członkiem Mobb Deep A.D. 2013. Po drugie, w jego opowieściach słychać, że nie wyssał ich z palca, a jego street-stories przykuwają uwagę. "When chances were slim to none I was the skinniest one but kept the biggest gun/ In the hood I'm a boss cause I get it done". Może na papierze nie wygląda to super imponująco, wręcz nazbyt prosto, ale nawinięte nabiera klimatu, a Boldy potrafi zyskać i sympatię i uwagę. W swoim flow, które brzmi jak autentyczny głos ulicznego hustlera, cwaniaka, które pcha towar na rogu, ma coś takiego... Alchemist zwrócił na niego uwagę i nie ma w tym raczej przypadku.

Al z kolei nie zaskakuje. Daje nam bardzo równą porcję typowego dla siebie materiału z różnych szuflad swojego laboratorium, na szczęście tym razem bez nazbyt pojebańczych dziwactw. Z pewnością najmocniejszym punktem materiału jest singlowe "Moochie", follow-up do Big L'owego "Ebonics" na nastrojowym bicie, podkreślonym rzadkimi wwiercającymi się w łeb akordami, które nagle przeradzają się w chwytliwą, dynamiczną kanonadę, którą chce się uszłyszeć jeszcze raz i znowu. Sztosu jest jednak więcej. "Cobo Hall" od razu wskazuje, że będzie dobrze, ale kiedy wjeżdża ten niesamowity motyw pianina, a potem typowy alchemiczny bas wiadomo, że producent traktuje swojego nowego współpracownika najzupełniej poważnie. Jeden z najlepszych podkładów jaki zaserwował w ostatnich latach, a trochę ich było. Nie zawsze jest jednak mocno i mrocznie. Sporo tutaj wokalnych sampli i specyficznej (narkotycznej?) interpretacji kalifornijskiego słońca. "Consideration" przez swój hitowy potencjał, 80'sowy klawsz i dodatkowe wstawki dodające wszystkiemu mocy kojarzy się trochę ze "Scarfacem". "Traction" z Action Bronsonem to z kolei wynik tego co dzieje się, kiedy Alc wpada na "złotą pętlę". Bez dwóch zdań jest w formie. Nie szokuje, ale nadal cieszy swoją muzyką. I co ważne trzyma poziom i nie zalicza żadnej poważnej wpadki.

"My 1st Chemistry Set" dopadło nas z zaskoczenia i okazało się całkiem przyzwoitym materiałem, który dla fanów kalifornijskiego weterana produkcji z pewnością będzie łakomym kąskiem i fajnym zapoznaniem z talentem Boldy Jamesa. Szczególnie jeśli lubicie uliczny rap, dużo tematów związanych z handlem narkotykami, odzyskiwaniem należności i budowanie reputacji na ulicach, które jak wiadomo patrzą na ciebie zawsze. Flow Boldy'ego nie jest absolutnie żadnym rarytasem, ale jest wystarczające. Nawija luźno, jest pewny i nawet jak rzuca wers bez rymu robi to w taki sposób, że w niczym to nie przeszkadza. Dobrze się tego słucha. Nie jest to wielka bomba, materiał bez którego nie da się żyć, a podsumowanie roku będzie niepełne, ale całkiem fajny materiał. Dwa kawałki, które znajdziecie pod spodem to chyba dwa najlepsze momenty - palce lizać.

 

joey starr
ALC najlepszy producent teraz lepszy od Just Blaze'a choć obu uwielbiam
Zzajawjowicz
Uliczny hustler bierze profity z drugów, dają mu je czarnuchy z rogów właśnie.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>