Mazury Hip-Hop Festiwal Giżycko 2012 - relacja

dodano: 2012-08-09 14:00 przez: Krystian Krupiński (komentarze: 6)
Organizatorzy XI edycji Mazury Hip-Hop Festiwalu nawet nie próbowali przebić poziomem edycji ubiegłorocznej, jubileuszowej. Wiadomo, jubileusze rządzą się swoimi prawami, a w tym roku po raz pierwszy zrezygnowano z konkursu na logo imprezy na rzecz pozostawienia tego z edycji poprzedniej, co mogło zwiastować małą stagnację. Czy w tym roku Giżycko rozczarowało? Cóż, wszystko zależało od oczekiwań.
X edycja ewidentnie zmiażdżyła line up'em, promocją i całą otoczką (pochwalić należy nawet za sprowadzenie M.O.P., mimo że grają w Polsce dość często i pewnie nietrudno było ich zaprosić), choć nie da się ukryć, że młodsza siostra MHHF - łódzka Hip-Hop Arena, już w pierwszym roku swojego żywota okazała się od swego rodzeństwa lepsza. CunninLynguists, Dilated Peoples, EPMD, Atmosphere. To mogło stanowić wyzwanie dla organizatorów w walce o koncertową publikę, zwłaszcza że akurat tegoroczna Arena lekko skompromitowała się akcją ze Slaughterhouse. Ci jednak wyzwania nie podjęli i kto liczył na kogokolwiek z zagranicy (chyba że liczyć Mariana Wielkopolskiego), ten się musiał zawieść. Dlatego Mazury Hip-Hop Festiwal w tej chwili pozostaje jedynie "najstarszym" polskim festiwalem hip-hopowym, a najlepszym może być co najwyżej tylko dla tych miejscowych, wiernych, stałych bywalców (nie ukrywam, że również się do nich zaliczam).

Tegoroczny skład na pewno mógł rozczarować, choć bez przesady. W gruncie rzeczy każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Mnie do pełni. może nie tyle szczęścia, co usatysfakcjonowania, brakowało tylko Lavoholicsów (punkty karne należą się organizatorom za ich ogłoszenie i... odwołanie) i kogoś z zagranicy, ale może to dlatego, że ciężko mnie już czymkolwiek zaskoczyć i najzwyczajniej w tym roku nawet nie nastawiałem się na miazgę koncertową, a przeważyła tym razem (krótka, bo krótka, ledwo trzy edycje) tradycja i atmosfera wydarzenia.

Pierwszy dzień nazwałbym - niech będzie - bardziej "truskulowym". Janka Wygę niestety przegapiłem, jako jedynego w całym festiwalu (w tym przypadku olimpiada i siatkówka zwyciężyły). Występ Buki charakteryzował się naprawdę świetnym nagłośnieniem (później było z tym różnie) i budzącym podziw flow, którym członek Sumy Styli na scenie posługuje się bardzo umiejętnie, to trzeba przyznać. Potem na scenę wyszła ekipa Aloha 40% i było w tym trochę chaosu - raz Proceente (niezastąpiony prowadzący), Łysonżi, Kfiat, raz cała trójka wspólnie, a raz. Numer Raz. (Nie)oczekiwanie to właśnie połowa Warszafskiego Deszczu dała obiektywnie najlepszy koncert tego dnia, no ale co tu się dziwić, jak ma się w repertuarze bangery z płyt WFD, uzupełnione jeszcze zwrotkami gościnnymi z "A pamiętasz jak?", czy "Puszera". Numer Raz zawsze spoko, zdecydowanie. W.E.N.A. rozczarował mnie, bo miałem okazję widzieć go już niejednokrotnie i potrafi dać ogień, a tu wyraźnie nie sprostał tak dużej publiczności, co spowodowane było w dużej mierze przez dramatycznie słabe nagłośnienie. Występ Te-Trisa opisać jest bardzo prosto - był dokładnie taki, jak jego ostatnia płyta. Dla jednych to magia i niezapomniany lot, dla innych niezrozumiały, ckliwy i przesadzony teatrzyk. Jedni zakochali się bezgranicznie, do drugich nie trafiło to w ogóle. Sam jako jeden z wielu, których z początku zawiódł "Lot 2011", dzisiaj stwierdzam, że album ten tak naprawdę zyskał po czasie, a przede wszystkim okazał się jedną wielką bombą koncertową. W Giżycku nie zagrało to może do końca, bo nie wszyscy zapragnęli z Tetem odlecieć, ale ja jestem w stanie uwierzyć, że w klubach to naprawdę działa. Po koncercie przypadkiem spotkałem Adama... w kolejce pod całodobowym i po krótkiej rozmowie jeszcze bardziej rozumiem przekaz i energię "Lotu" oraz ogromną pasję tego człowieka w tworzeniu muzyki - trudno mi znaleźć kogokolwiek (poza Ostrym rzecz jasna) dorównującego mu pod tym względem. Wyglądało więc na to, że tego dnia publika czekała tylko i wyłącznie na Grubsona. Nie należę co prawda do jego największych fanów, lecz na pewno nie będę umniejszał tego, że ruszyć tłum potrafi jak nikt i choć średnio trafia do mnie zarówno poczucie humoru 3ody, jak i cała jej twórczość, to co się dzieje na koncertach jest momentami... prawdziwie fascynujące.

Nie do końca rozumiem logistykę układania harmonogramu dni festiwalu, kiedy pierwszego dnia daje się aż siedmiu artystów, zaś w kolejnych już jest ich tylko po czterech. Drugiego dnia postawiono na, kolokwialnie mówiąc, "masówkę", czyli to, co jest pewne i zawsze się przyjmie. Pierwszy wykonawca może nie pasował idealnie do tego określenia, co nie zmienia faktu, że Trzeci Wymiar został przyjęty naprawdę gorąco. Całe grono zagorzałych fanów dopingowało spod sceny wałbrzyską ekipę i tylko małe zaskoczenie, że z najnowszej "Doliny Klaunoow" poleciał tylko. jeden numer. Przed Guralem (Gural jak to Gural, na nim zawsze tłumy) pojawił się na parę numerów nowy członek ekipy Szpadyzor - Gruby Mielzky. Po Guralu - chory Peja. Mimo średniego stanu fizycznego poradził sobie całkiem nieźle, w końcu szlagierów ma przecież całą masę. Punkt obowiązkowy każdego MHHF, czyli O.S.T.R. (tym razem oczywiście z ekipą Tabasko) niestety nie dorównał swoim występom rok i dwa lata temu. I tak upłynęły nam dwa dni, a "ogień" wciąż niestwierdzony.

Skład trzeciego dnia to było właściwie takie. nie wiadomo co. Całkiem porządnie zaprezentowali się coraz popularniejsi poznaniacy z WSRH, potem trochę przynudziło Pokahontaz (następnym razem przyda się lepsza selekcja materiału, no i coraz bardziej obawiam się o "Rekontakt"), a następnie pojawiła się ekipa Hemp Gru, która postawiła na. jak największy hałas. Tyle że nie chodzi o ten standardowy, od publiki, a ten DO publiki. Chłopaki postanowili wziąć ze sobą Żarego, Jaśka MBH i Hudego HZD, by na pięć mikrofonów jak najmocniej zagłuszyć wszystko, co się wokół w tamtym momencie działo. Nie powiem, miało to jakąś moc, ale na dłuższą metę męczyło. I to na tyle, że podczas występu Sokoła i Marysi Starosty na terenie Twierdzy Boyen zrobił się regularny piknik. Aż szkoda mi się tej Marysi zrobiło, kiedy usilnie i bez większego skutku próbowała namówić ludzi, by zaśpiewali z nią refren. "Czysta Brudna Prawda" niszczy na żywo, ale tamtego dnia to niestety nie było to, co zwykle.

Można pocieszać się tym, że w tym roku Mazury Hip-Hop Festiwal po prostu nie celował w nic wielkiego (i tak przegrał z Nysą na starcie), dlatego też tak bardzo nie rozczarował. Za rok pewnie ponownie się tam pojawię. W końcu, jakby nie patrzeć, to zawsze dobry melanż i kawał solidnego rapu z Polski.
Mateusz
Więc jesteś chyba pierwszą osobą, która w mimo wszystko negatywnych słowach opisała tak tegoroczny festiwal.
lool
przeczytam, wierze :D
Anonim
pierdolisz głupoty , było zajebiście, pewnie nic nie piłeś i szukałeś argumentów z pizdy na zjechanie tego festiwalu
Anonim
Nie zgodzę się, jak dla mnie ogień był podczas kilku wystepów. Phhz nudno? Whoah, dla mnie jeden z lepszych występów, WSRH również b. dobry występ, dali publice porządną dawkę energii. Gural b. słabo, sytuacja jak El Polako nawijali za niego hypemani a on sam zszedł ze sceny lekko mnie zażenowała. Zgadzam się że Sokół i Marysia dostali o wiele zbyt kiepskie przyjęcie, ale swoje zrobiły: wycisk na poprzednich koncertach, kilkudniowe promile i ogólnie granie jako ostatni na całym festiwalu. Szkoda mi było ich jak chuj, jak dostawali minimalny hałas, a Marysia nie mogła się doprosić o refren (chociaż ostatecznie na samym końcu tłum śpiewał z nią)
bober
sokol i marysia chyba byli lekko w szoku i to nie chodzilo o wycisk , promile i ostatni koncert oni poprostu sa slabi na koncertach a z tego co widzialem i rozmawialem z wieloma ludzmi to prostu nikt na ten wystep nie czekal i ludzie poprostu mieli w dupie ten koncert
,,,,
DOKŁADNIE

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>