Yelawolf "RadioActive" - recenzja nr 1

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2011-11-23 16:00 przez: Mateusz Natali (komentarze: 10)
Ten typ to przykład na to, że konsekwencja i zaparcie mimo braku widocznych efektów kiedyś w końcu popłaca. Po latach przedzierania się, stania w miejscu i pasmie niepowodzeń w końcu skupił na sobie uwagę, a wtedy poszło domino. Kolejne mordercze zwrotki, kolejne propsy od coraz większych postaci w rapgrze. Kolejni fani zaszokowani porcją świeżości i mocy wnoszoną przez czarny charakter z Alabamy. Hejterzy mówiący o kserówce Eminema uciszeni wzięciem przez Shady'ego Yeli pod swoje skrzydła. Miano Freshmana XXL'a i wkroczenie do mainstreamu. Wszystko w wieku... 31 lat.

Wyczekiwana szansa w postaci "RadioActive" w końcu nadeszła. Czy szereg życiowych doświadczeń i wiek daleki od bycia żółtodziobem sprawiły, że debiut jest pełnokrwisty i brzmi tak jak powinien?

Pierwsze pytanie jakie zadałem sobie po przesłuchaniu tej płyty brzmiało "Typie, który to nagrałeś, mów co zrobiłeś z Yelą". Głos jest ten sam, flow momentami też, ale gdzie podziała się szalona i barwna hardkorowa osobowość, kąsająca z jadem bity i wypluwająca z siebie historie, których rodzice staraliby się za wszelką cenę nie dopuścić do swoich pociech? Jak to możliwe, że Yela, który potrafił pozamiatać każdego w każdym numerze a koncertem na Splashu sprawić, by szczęki były hurtowo zbierane z betonu nagrał płytę, na której praktycznie mogłoby go nie być? Jak to możliwe, że słucham kawałka, słyszę miły dla ucha, miękki bit, radiowy refren, numer się kończy a my mogliśmy nie zauważyć obecności Yelawolfa, który ginie przytłoczony przez resztę i nijak nie zapada w pamięć?

Zmiana stylu, dopasowanie sie do mediów, próba strzału w radia - mieliśmy to choćby u Wiza. Tyle, że Khalifa w mainstreamowo-poprapowych klimatach czuje się jak ryba w wodzie. Yelawolf był ich totalnym przeciwieństwem i dla wielu definicją społecznego marginesu. Jak było możliwe ugrzecznić go na tyle, by przez pół swojej płyty ginął we własnych kawałkach? To tak jakby Darth Vader postanowił na chwilę znowu zostać Anakinem, za chwilę znowu wracając do poprzedniej roli. To tak jakby kazać Nergalowi przygotować bożonarodzeniową szopkę dla TVP. To tak jakbyśmy pojechali z kamerą na koncert Lady Gagi, by zadbać o różnorodność popkillerowych materiałów.

Jasne, jest tu parę mocnych kawałków w "starym" stylu. Są mocne rockowe gitary w "Slumerican Shitizen" czy hitowym "Let's Roll", ostry bangerowy "Hard White", dźwięki soczystego klasycznego południa spod znaku UGK, przyozdobione gęstymi cykaczami w sentymentalnym "Get Away", klimatyczne "Write Your Name", osobiste i ekshibicjonistyczne "The Last Song"... jednak takie numery jak "Radio" czy "Everything I Love The Most" totalnie psują całe wrażenie. Pewnie nawet playboyowa sesja Cassie czy Jessiki Alby nie spodobałaby się wam tak jak powinna, gdyby na sąsiedniej stronie widniał piktorial Anny Grodzkiej. Nie mam nic przeciw miękkim mainstreamowo-radiowym brzmieniom, ale nie gdy w ten garnitur pakuje się kogoś z innego świata. Tutaj zostaje niesmak, który przenosi się na sąsiednie tracki i sprawia, że po przesłuchaniu zamiast "WOW!" reakcja brzmi "WTF?" Tym bardziej, że Yela pokazał już, że czysty mainstream umie robić z klasą i pazurem - przypomnijcie sobie choćby śpiewany refren w "I Run" Slim Thuga - tak, to właśnie on za niego odpowiadał. Ciekawe ile w trakcie prac nad albumem odbyło się takich rozmów jak ta ze skitu po "Throw it up", gdzie Shady namawia Yelę, by dorzucił na płytę jakiś numer dla dziewczyn "bo tego tu jeszcze brakuje"... Wstawiony jest on zresztą w optymalnym miejscu, bo nastawia nas na to, co zaczyna dziać się po paru mocniejszych trackach na początku krążka.

"Radioactive" po części nawiązuje do tytułu. A nawet może na więcej sposobów niż planował Yela... Część numerów ma szansę na radiową aktywność, nie zdziwię się jednak gdy spora grupa dotychczasowych fanów niepokornego i nieobliczalnego wariata z Alabamy uzna ten album za radioaktywny i będzie chciała trzymać się od niego jak najdalej. Obiektywnie patrząc nie brzmi to źle, ale Yelawolf nie jest jeszcze jak widać Eminemem, by na swoim albumie łącząc radiową przebojowość z naturalną kontrowersyjnością i charakternością stać w szpagacie i się nie wywrócić. Tutaj nie ma może upadku ala Mazoch, ale i do telemarku daleko. To nie ten kaliber talentu i charyzmy, by poprawność i miałkość można było w jakikolwiek sposób nagradzać czy choćby przejść nad nią do porządku dziennego. Trója na szynach i mocny kandydat do zawodu roku.

PS. Czy ktoś z was spodziewałby się miesiąc temu, że większe jaja i muzyczną konsekwencję będzie miał Drake na "Take Care" niż Yelawolf na "RadioActive"?





Anonim
"Jak było możliwe ugrzecznić go na tyle, by przez pół swojej płyty ginął we własnych kawałkach? podziękujmy Slimowi..całości nie słuchałem, jeszcze, ale wiadome było że syndrom Wiza tutaj wystąpi...niestety.
Kameleon
Wiz przy tej płycie to klasyk ;) Faktycznie zawód roku wracam słuchać KOZACKIEGO Drake'a.
Anonim
nie zgadzam się kompletnie :) ale wiadomo - gusta i guściki ;)
Anonim
miałem nie zagłębiać się w szczegóły ale jednak napiszę coś od siebie. Mateuszu - czy dla ciebie "Radio" i reszta kawałów z których kpisz mają słabą warstwę liryczną? bronisz płyt nowoczesnych, łamiących stereotypy a tutaj chcesz czystej hardcorowej rozkurwianki. może Yela też nie chce nagrywać ciągle na jedno kopyto i ciągle w taki sam sposób? ile można nakurwiać bangery? przecież ta płyta jest zróżnicowana. jest coś dla typowych fanów Yeli i jest coś dla wszystkich. akurat uważam, że "Radio" to świetny kawałek. zarówno pod względem lirycznym jak i muzycznym bo super się go słucha. nie wiem czemu uznałeś że Yela został ugrzeczniony. po prostu inną sprawą nagrywanie jest mixtape'ów a inną legala gdzie można powielać schematów i znudzać swoich fanów. jestem psychofanem "starego" Yeli i potrafię przyznać, że ta płyta też mi się podoba i słucham jej ciągle i na pewno ją kupię. nie wiem czemu uważasz, że Yeli mogą słuchać tylko ludzie z marignesu albo że on sam nim jest. może muzyka jest okazją do wyrwania się ze stereotypów i nagrywania czegoś innego? przemyśl to
Anonim
umiarkowany ciepły ten album. spodziewałem się czegoś konkretnego a dostałem coś średniego.
Igła
a gdzie klimat z trunk music / stage lights / i wish ? Rozmawialem kilka miesiecy temu z wieloma osobami i wszystko co mowilem sie potwierdzilo, Shady go zniszczyl
Anonim
Nie czytałem recenzji - chociaż bardzo rzadko się zdarza, by Mateusz pisał coś tej długości :O Jednak Ewidentnie czuć wpływ Eminema...Oczywiście lubię Eminema, jednak te śpiewane refreny to patent z "Recovery"...Widać, że Marshall narzucił ten schemat także Yelawolfowi! Chociaż "Bad Meet Evil" syndromu Recovery nie ma hmmm... Mam nadzieję, że nie wpłynie, aż tak na płytę Slautherhouse. Spodziewałem się lepszej wersji Trunk Music - zawiodłem się trochę, choć nie będzie to raczej zawód roku - tylko takie minięcie się z oczekiwaniami. Zwłaszcza, że jak usłyszałem pierszzy singiel to mówię: Będzie debiut roku jak nic! Drugi z Kid Rockiem też mi się wkręcił bardzo, trzeci wypadł nieźle, ale ostatecznie otrzymaliśmy coś na miarę Game - "R.E.D. Album" - to właśnie do tego bym się odniósł bardziej niż do Wiza, bo po płycie Game'a też każdy spodziewał się petardy:) Podsumowując nie ma tragedii, ale na pewno nie jest to debiut roku:) PS: A bonus tracki lepsze (wg mnie) jak to co daje się na albumie - dlaczego tak jest? Pozdrawiam
Anonim
Przeczytałem recenzję, przesłuchałem płytę raz jeszcze i kurcze muszę się wycofać z tego co napisałem. Nie jest to płyta roku, ale jest to mocna płyta moim zdaniem. Lepsze już te dziewczyny na refrenie niż jakieś gaylovery z piszczącymi głosami. Żadnego kawałka nie musiałem skipować, dodając 3 bonus tracki raczej zgadzam się z recenzją numer dwa. Przesłuchałem też Drake'a w prawdzie tylko jeden raz, podobała mi się, ale nie bardzo rozumiem toku rozumowania. Yelawolf - dwa, trzy refreny śpiewane przez kobiety: Boże dno, lipa straszna, gdzie stary Yelawolf? Ledwo ledwo 3 zawód roku...Bo nagrał coś innego niż zazwyczaj. Drake - w sumie to ten sam Drake z dużymi umiejętnościami wokalnymi, lirycznymi także. Jednak część jest śpiewana i tam nie ma tragedii, bo to styl Drake'a? Wiem, że recenzja ma postać subiektywną. Jednak nieraz u was recenzja to kilka zdań + ocena trochę mało. Pozdrawiam
mroziak
tak odnośnie drake'a, widzieliście jakieś koncerty gdzie on śpiewa tak, jak na trackach? bo ja widziałem tylko puszczane refreny z taśm w trakcie
Anonim
Szczerze to nie widziałem:) Bo nie oglądam koncertów. Mateusz słyszałeś Bonus tracki? Bo ja się zajarałem "In This World":) Pozdrawiam

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>